W Przytoku bez tłoku!
Wracając z Pałacu w Brzeźnie po “występach” w męskim turnieju, czując chyba jakiś niedosyt czy może wręcz “niedogranie”, postanowiliśmy “dograć się” na resorcie w Przytoku. Byłem tam jeszcze przed otwarciem a ponieważ całość sprawiała sympatyczne wrażenie i kolega Jacek mocno je zachwalał, postanowiłem sprawdzić, co w tej przytokowej trawie piszczy.
Piszczy tak sobie. W niedzielne przedpołudnie specjalnego tłoku na polu nie zaobserwowałem. Było wprawdzie kilka aut i nawet kolegę ze Szczecina wracającego z Wrocławia na rundzie spotkaliśmy. Dodatkowo kilka osób grających na polu, jakieś zebranie juniorów w tle i wiatr, wiejący dość porwiście. Na tyle okrutnie, że z góry i pod wiatr 2 kije więcej, to było za mało!
Całość sprawia widokowo sympatyczne wrażenie. Sporo bunkrów, trochę wody wokół las. Ciekawe miejsce na ucieczkę od miejskiego zgiełku. Trochę mało miejsca na życie klubowe, niewielkie pomieszczenie klubowe i taras nie zachęcają do posiedzenia, wypicia kawy i pogawędki po rundzie. Według Pani recepcjonistki zwykle jest tam dużo więcej gości. Nie mam powodu, by w to nie wierzyć, trudno jednak jest sobie wyobrazić więcej niż 10 osób pijących tam kawę. Cóż może nie wszyscy czują potrzebę pogawędki po rundzie (dawniej był to święty obowiązek, ale dziś widocznie mamy inne czasy)? Nie zapytałem, czy jest tam druga toaleta i szatnia, ale ich jakoś nie dostrzegłem a ta jedna wydaje się być niewystarczająca dla tylu osób (według uzyskanej informacji jest tam ok. 100 członków, na stronie PZG widnieje ich 51, ale przecież nie wszyscy muszą być w PZG). Jakby nie patrzeć to jest tam trochę ciasno. Nie tylko w pomieszczeniach klubowych, samo pole także nie jest “szeroko” zaprojektowane. Trudno się dziwić w końcu nie ma tam za wiele terenu a działki budowlane są zdecydowanie cenniejsze. Domy już wybudowane sprawiają zresztą pozytywne wrażenie. Są ładnie zaprojektowane, nie wiem czy może nie są zbyt blisko położone, ale to ocenią mieszkańcy podczas organizowanych tam imprez. Jak wspomniałem według mnie pole jest dość ciasne i krótkie. Grając tam pierwszy raz nie wydawało mi się specjalnie trudne. Dosyć duże i pofałdowane greeny mogą być sporym wyzwaniem w grze. Raf jest raczej spontaniczny, chociaż miejscami mocno wredny, daje się go jednak omijać. Pole dla graczy o hcp do 20 oceniłbym jako raczej przyjazne, dla zawodników o wyższym hcp może być ze względu na sporo piachu, nieco frustrujące. Skoro już jesteśmy przy piachu, to jest on pierwszej klasy! Sypki na tyle, by nie sprawić zbędnego kłopotu graczom podczas wychodzenia z bunkrów.
Pole sympatyczne, jeszcze młode i pewnie dlatego widać różnicę w twardości podłoża. Odniosłem wrażenie, że tee dziewątego dołka jest w zasięgu grających (siejących) z tee pierwszego dołka, w końcu to jedyne par 5 na polu i aż się prosi o wyjęcie drajwera, zwłaszcza że kusi skrót nad bunkrami (do przejścia wystarcza cios nieco ponad 200 m). Grając tam pierwszy raz we trójkę i nie znając czyhających nas “niespodzianek”, może nieco ostrożniej niż zwykle, bez zbytniego ryzyka ale także bez zbytniej koncentracji, przeszliśmy to pole w czasie niewiele dłuższym niż dwie godziny. Być może ten krótki czas gry wywołał we mnie lekki niedosyt gry i dylemat nad zasadnością wydania stówki za te dziewięć dołków ( gra + wózek ze spadającą rączką, przy mojej ciężkiej torbie pierwsze dołki pod gorę są jednak męczące).
Przytok z racji bliskiego położenia jest uzasadniony dla mieszkańców Zielonej Góry, nie jest niestety alternatywą (przynajmniej dla mnie) wartą dłuższej podróży, by zagrać tam specjalnie. Można to pole zaplanować jako przerwę w podróży, w końcu zobaczyć warto, jednak jako cel sam w sobie nie stanowi zbytniej atrakcji. Sądzę, że zagrane kilka razy z rzędu tego pola, szybko się znudzi. Sugerowałbym postawienie śmietników na polu i kilku przed domkiem klubowym, zlikwidowanie tych “oaz” koniczyny na fairwayach, oraz oczyszczenia bunkrów. Strasznie też hałasuje fontanna, ale to da się wytrzymać. 🙂 Ważne jednak, że jest takie miejsce 12 kilometrów od Zielonej Góry gdzie można zagrać!