Golfowe rozważania – czyżby powrót do źródeł?
Były takie czasy kiedy klub znaczył wiele a przynależność do klubu to był zaszczyt i nobilitacja. Globalizacja sprawiła, że świat stał się jedną wioską. Internet, telewizja wciągają nas w wirtualny (czytaj bezosobowy) świat. Podobnie ewoluował nasz golf. Starsi golfiści pamiętają, bujne klubowe życie. To było w sumie tak niedawno, ledwie dekadę temu.
Po zachłyśnięciu się scentralizowaniem golfa pod egidą PZG a zarazem stworzeniu nieco nijakiego i anonimowego w pewnym sensie golfa, obserwujemy jakby powrót do źródeł. Możemy zaobserwować nieco większe zainteresowanie nami – zwykłymi golfistami. Prekursorem według naszej skromnej wiedzy dbania o swoich członków, był klub Sierra Golf (robił to po prostu od początku swojego istnienia) ostatnio jak obserwujemy, drogę tę obierają i inne kluby. Są to jak do tej pory, na razie nieśmiałe jeszcze, ale idące w zdecydowanie dobrym kierunku, działania niektórych klubów. Zaczyna się rodzić a może odnawiać dbałość o klienta. Nie będziemy drążyć czy owe przebudzenie to efekt kryzysu czy też być może zrozumienia tematu, bo to akurat w tej chwili nie jest istotne. Istotne natomiast są zmiany, które możemy zaobserwować. To się dzieje drodzy golfiści i jak sądzimy będzie lepiej. Pytanie które należałoby sobie zadać brzmi – czy wszyscy nadążą za zmianami i czy zechcą pójść tą drogą? Drogą dbałości o klubowicza, drogą integracji lokalnego środowiska. Drogą budowania miejsca gdzie będziemy się czuli dobrze, miło spędzali czas , miejsca do którego będziemy zawsze chętnie wracali – takiego prawie drugiego domu. Wszędzie na świecie w szanujących się klubach golfowych to członkowie mają zdecydowanie większe przywileje od przyjezdnych, niestety w naszym kraju dotychczas nie było to wcale tak oczywiste. Członek klubu był z reguły w kręgu zainteresowania w okresie opłacania składek. Później już niekoniecznie. Nie była to oczywiście generalna zasada, jednak znów nie tak wcale rzadka.
Efekty widać jak na dłoni. Jedne kluby mają się dobrze inne wręcz przeciwnie. Można by nawet powiedzieć że powoli umierają. Trzeba w porę zrozumieć, że klub golfowy to nie jest tylko miejsce do gry w golfa. Golfistom potrzeba także czegoś więcej, nie tylko infrastruktury ale także atmosfery, powiedziałbym wręcz duszy. Tego czegoś, co przyciąga czy kusi i sprawia, że czujemy się tu dobrze. Konkurencja na rynku sprawia, że o klienta trzeba zabiegać. Doczekałem czasów, że mam w swoim regionie w promieniu 100 km 5 pól do wyboru. Jest więc gdzie grać. Przypomnę niektórym pionierskie czasy gdy w całym naszym kraju były raptem trzy pełnowymiarowe pola golfowe oraz pola w Łukęcinie i Naterkach. Nikogo zupełnie nie dziwił wówczas fakt przyjazdu np. na turniej klubowy do Ambera klubowiczów z Częstochowy, Poznania czy Łodzi! To było oczywiste. Polonia, jeden z pierwszych turniejów ogólnopolskich generował wówczas prawie wszystkich polskich golfistów! Dziś mamy inne czasy. Możemy i wybieramy. ABGC jeden z największych kiedyś polskich klubów, mimo sentymentu jakim wielu z nas go darzy jednak znacząco podupadł. Nowi właściciele mają trudne zadanie, muszą odbudować coś co poprzez bezmyślną politykę ostatnich lat zostało zaprzepaszczone. Zmiany już widać. Nie tylko w otoczeniu a także i w stosunku do klienta, oby nie za późno. Znów przywołując czasy ubiegłe, wspomnę że najliczniejszą i najlepiej zorganizowaną grupą golfistów w Polsce była grupa łódzka! Mistrzostwa Łodzi w Naterkach to było ok. 80 golfistów! Na ówczesne czasy to potęga! Wydawałoby się że powstanie pola pod Łodzią to pewny interes. I co? Po tylu latach funkcjonowania okazuje się, że według danych PZG klub liczy 32 członków! Nijakie podejście do klienta , mizerna infrastruktura i stan pola sprawiły, że klubu prawie nie ma! Doprowadzenie do takiego stanu rzeczy, pomimo braku konkurencji na tym terenie to wręcz mistrzostwo świata w bezmyślności. Pełna ignorancja! Zostawmy jednak rzeczy przykre i powróćmy do naszych czasów. Co możemy zaobserwować dzisiaj? Dzisiaj po latach zachłystywania się wszelkimi możliwymi mistrzostwami przeżywamy renesans turniejów klubowych! Te ogólnopolskie z ustaloną renomą bronią się same, generują jednak coraz mniej przyjezdnych uczestników. Trzon większości turniejów objazdowych czy wręcz mistrzostw Polski stanowią dziś lokalni klubowicze, wsparci członkami klubów ościennych zwykle z danego terenu. Kończy się poniekąd czas wielkiego golfowego podróżowania po kraju. Nasze wycieczki stają się bardziej przemyślane i zorganizowane. Mamy bowiem do wyboru całą masę lokalnych, klubowych turniejów i w dodatku za mniejsze pieniądze. To trudny okres przed polami nastawionymi na przyjezdnych. Natłok promocji mogliśmy zaobserwować już na początku tego sezonu. Sądzę że będzie ich jeszcze więcej, ale w tym roku niektórym może się odbić przysłowiową czkawką, dotychczasowy wieloletni brak budowania społeczności klubowej. I taki „stety „ jak i niestety w zależności dla kogo, może być ten sezon golfowy. Jedno jest pewne , będzie to przełomowy sezon , chociaż może nie wszyscy to jeszcze dostrzegają, ale za to w następnych powinno być już o niebo lepiej. W ostatni weekend największym turniejem był klubowy Medicover Golf Cup w Binowie, który zaszczyciło swoją obecnością 122 uczestników! Czyli na granicy przepustowości pola. W Pro-Amie we Wrocławiu grało 117 golfistów w tym ok. 40 zawodowców a w turnieju Eliminacyjnym – World Golfers Championship na pięknym polu Rosa Private GC zagrało 112 golfistów. Jak widać klubowe górą! I tego się trzymajmy.