I ja też zagrałem Hole In One!
A było to dokładnie 2 czerwca roku pańskiego 2007 w klubie Golf Club 1928 w mieście Port Harcourt, stolicy przemysłu naftowego Nigerii.
Cyfra 1928 w nazwie klubu oznacza datę założenia klubu przez kolonialne władze brytyjskie. W tymże samym roku założyciele klubu wytyczyli fairwaye i obsadzili ich granice młodymi drzewkami. Teraz te drzewa mają chwalić Boga już dokładnie 80 lat i mogą zaimponować swą wielkością i urodą. Wystarczy zresztą popatrzeć na zamieszczone zdjęcia.
Na pierwszym (085) pokazałem widok całego dołka nr 14, par 3 stroke index 6 o długości 98 metrów, a więc dołka niezbyt długiego, ale i nie tak łatwego – proszę zwrócić uwagę na ogrodzenie z lewej strony – lekki hook i piłka wylatuje poza obręb pola, doliczamy sobie dwa uderzenia! Nawet jeśli zagramy idealnie prosto, ale źle dobierzemy kij lub uderzymy zbyt mocno, piłka przeskoczy ogrodzenie znajdujące się tuż poza greenem i znów „po herbacie”.
No wiec było tak. Ustawiłem się na tee, wziąłem do ręki żelazną siódemkę, wykonałem ćwierć zamachu, żeby nie przedobrzyć i piłka poszybowała ostro w górę, opadła na green i wtedy rozległ się radosny wrzask naszych caddich oczekujących przy greenie , jeden z moich angielskich partnerów poklepał mnie po plecach i powiedział: „ Richard you have just played
Hole In One!”
Było to pierwsze i jak dotąd jedyne Hole In One w moim życiu. Jak każe tradycja, musiałem postawić piwo wszystkim obecnym w klubie golfistom, którzy zaśpiewali na moją cześć: „Richard is a good fellow”. W sumie będę pamiętał ten dzień do końca życia, choć powiedzmy sobie szczerze, absolutnie każde „Hole In One” jest niczym innym jak tylko przez nikogo niekontrolowanym przypadkiem.
Poza zdjęciem szczęśliwego dla mnie dołka zamieszczam swoją osobę z piłka, która wylądowała w dołku po jednym uderzeniu i zdjęcie dołka 18 z moimi partnerami a w głębi budynek klubowy przed którym widać ostatni green.