Golf nagle wplątał się w moje życie…
Jest ambitny, uparty, systematyczny, wnikliwy, konsekwentny, metodyczny i dobrze zorganizowany. Wszystko co robi, wykonuje z pasją. W niej bowiem ukryte są — jego zdaniem — wyzwania, będące spiralą nadającą sens życiu. Z Tomaszem Hryńkowem, członkiem Elitarnego Klubu Golfowego, zwycięzcą III miejsca Stableford netto w tegorocznych XX Mistrzostwach Polski Lekarzy rozmawia Edyta Kahl-Łuczyńska.
GOLF: Poznaliśmy się rok temu. Byłeś wówczas pasjonatem fotografii. Dziś jest to przede wszystkim golf. Momentami odnoszę wrażenie, że nie istnieje dla Ciebie nic ważniejszego.
T.H.: Tak jest w istocie. Wczoraj tamto, dziś to, jutro pewnie coś innego. Życie jest na tyle interesujące, że warto próbować sił w różnych sferach, badać swoje możliwości i czerpać z tego przyjemność. Dla mnie pasje są czymś, co wskrzesza uśpione zasoby, rozwija, umacnia poczucie własnej wartości. Tych pasji mam wiele. Zacznę od fotografii, ponieważ o niej wspomniałaś. Zresztą ta była od dawna, jest i będzie dla mnie zawsze czymś, co relaksuje, uspokaja, daje przyjemność obcowania z tym, co mnie otacza. Traktuję ją jako sztukę pojmowania i interpretacji świata, odnajdywania czegoś interesującego, w zwykłym miejscu lub oczywistym zjawisku.
GOLF: Od jakiegoś czasu to również fotografia portretowa.
T.H.: Ten obszar jest mi emocjonalnie bliższy, ponieważ łączy tę pasję z obecnością znaczących dla mnie osób. To są moje dzieci, w których okiem obiektywu dostrzegam zmienność postaci, ulotność nastrojów i przemijanie. Fotografia portretowa jest dla mnie generalnie dużym wyzwaniem, bo wymaga wydobycia esencji osoby, zmusza do przyjrzenia się jej z bardzo bliska. Dlatego interesującym obiektem są dla mnie również kobiety…
GOLF: To zrozumiałe. Kobiety i dzieci pełnią ważną rolę w kształtowaniu tożsamości mężczyzny, są ważnym punktem odniesienia…
T.H.: Tak, masz rację, ale jest coś jeszcze… Dzieci i kobiety po prostu czasami stwarzają iluzję bycia w lepszym świecie… Jesteś kobietą i jesteś matką, więc wiesz, co mam na myśli (uśmiech).
GOLF: Sposób, w jaki wypowiadasz się na temat fotografii wskazywać może, iż twoja wrażliwość koncentruje uwagę głównie na temacie fotografii, Twoich odczuciach i osobistej konfrontacji z obiektem, mniej zaś na technice.
T.H.: Najlepszy nawet sprzęt nie odda tego, co niewidoczne dla oka, a tak magiczne w dobrej fotografii. Nie oznacza to, że aparat, obiektyw i ich techniczne parametry są mało ważne! Po latach eksperymentowania z fotografią uświadamiam sobie jak doskonale z ich pomocą mogę przekazać piękno kadrów. Jestem techniczny, dociekliwy, jestem perfekcjonistą. Strona techniczna przygody z fotografią jest dla mnie ważną składową tego hobby, dokładnie tak jak przygody z golfem.
GOLF: Jak z golfem?
T.H.: Golf jest bardzo techniczny, bardzo precyzyjny, wymaga skupienia. To są rzeczy, które lubię, w których zawsze byłem dobry. Na studiach uwielbiałem bilard. W tej grze najważniejsza była precyzja, koordynacja, technika, planowanie. To było coś dla mnie. Każdą wolną chwilę spędzałem przy stole bilardowym i udało mi się wygrać studenckie mistrzostwa we Wrocławiu. Golf jest bardzo podobny. Biorąc do ręki kij, wracam czasem w myślach do czasów studiów i, mimo że stół ma kilka metrów kwadratowych, a pole kilkadziesiąt hektarów, to jedno je łączy — precyzja, technika, taktyka. Golf mnie pochłonął… (pauza).
GOLF: Golf pochłonął Cię, bo…?
T.H.: Pochłonął mnie, bo jest trudny, ale być może trudny dla mnie. Zacząłem grać mając 52 lata. W ostatnich miesiącach każdego popołudnia po pracy biorę kij i wybijam w ogrodzie kilkadziesiąt piłek. Czuję się z tym wspaniale. Zauważyłem, że doskonalenie precyzji mnie wkręca. Widzę postęp i to nadaje sens ćwiczeniom, choć ich efekt nie jest taki, jaki osiągnąłbym, zaczynając grę w golfa 20 lat wcześniej. Ostatnio dałem do ręki kij mojemu 16-letniemu synowi i byłem zdruzgotany. Po 5 minutach uderzał podobnie jak ja po kilku tygodniach treningu. Na szczęście nie jest zainteresowany grą, więc nie będę musiał z nim rywalizować. Choć może szkoda…
GOLF: Jak to się stało, że zainteresowałeś się golfem?
T.H.: Golf nagle wplątał się w moje życie… Jeden długi wieczór spędzony zupełnie przypadkowo w środowisku golfistów, wpłynął na sposób, w jaki niedługo później zacząłem organizować swój wolny czas.
GOLF: To brzmi jak nagłe zauroczenie, rodzaj fascynacji! Co takiego się wydarzyło tego wieczoru?
T.H.: Przesiedziałem w milczeniu, słuchając rozmów w golfowym slangu. Próbowałem rozszyfrowywać nazwy, które w większości nijak miały się do ich odpowiedników, no bo tee okazało się nie być herbatą, albatros czy eagle ptakiem, a chip żetonem. Zastanawiałem się, jak można cały wieczór opisywać każde uderzenie i jak ci ludzie są w stanie zapamiętać je na kilkunastu dołkach! Ba! Oni potrafili odtworzyć rundę sprzed kilku lat! Tak! To był rodzaj zauroczenia nieznanym mi światem, który wydawał się szalenie atrakcyjny. Oceniałem to przez pryzmat ich autentyczności i zaangażowania w rozmowę. Oni nie mówili o golfie. Oni nim byli! I chyba właśnie to zrodziło moją fascynację. Golfa chciałem poczuć, odkryć, zrozumieć, podobnie jak inne dziedziny, które zgłębiałem.
GOLF: Nie dziwi mnie to. W kręgu Twoich znajomych istnieje opinia, że jesteś człowiekiem, który zaskakuje pasjonacką eksploracją różnych obszarów zainteresowań. Co jeszcze poza fotografią i golfem?
T.H.: Po prostu lubię wyzwania. Nie zamykam się w jakimś hermetycznym kręgu zainteresowań. Zawsze szukam czegoś nowego. Pasje, które mnie wciągną, pozostają ze mną na zawsze, tylko czasem na pierwszym miejscu jest jedna, a ta wcześniejsza schodzi na dalszy plan. Jednak prędzej czy później kolejność ulega zmianie. Tak było ze wspomnianym bilardem, windsurfungiem, nartami…
GOLF: Gotowanie to Twoja kolejna pasja czy obowiązek?
T.H.: Gotowanie — nigdy rutyna i nudny obowiązek. Lubię gotować, lubię smakować i lubię spotykać się z ludźmi. Jest to więc kolejne hobby idealne dla mnie. Stół łączy, więc to także sposób na spędzenie czasu z moimi dziećmi i znajomymi.
GOLF: Masz jakieś kulinarne preferencje?
T.H.: Zawsze rozkoszowałem się kuchnią śródziemnomorską. Uwielbiam owoce morza. Podróżując, odwiedzałem restauracje, próbowałem lokalnych specjałów i sam przyrządzałem na wyjeździe podobne dania. Okazywało się, że kalmary, mule czy krewetki w moim wykonaniu smakują mi lepiej, niż te z restauracji! Zabrzmi to nieskromnie, ale dopracowałem receptury i dziś jestem w tym naprawdę dobry! Uwielbiam też wędliny dojrzewające, wszelkiego rodzaju salami oraz sery. Na każdym wyjeździe robiłem odpowiedni zapas, aż kiedyś trafiłem na internetowe fora wędliniarskie. Jestem dociekliwy, więc zdobyłem informacje o samodzielnym wykonaniu różnych specjałów. Okazało się, że to żaden problem zrobić w warunkach domowych pancettę, salami calabrese, salami finacchina, coppę i wiele innych wyrobów. Ostatnio zajmuję się również wyrobem serów.
GOLF: Słucham z zainteresowaniem i wnioskuję, że wszystkie te pasje idealnie wpisują się w twój styl życia. Zdradzisz mi, jak brzmi Twoje życiowe motto?
T.H.: Życie jest krótkie — róbmy to, co nam sprawia przyjemność i daje radość. Szukajmy nowych doznań, wyzwań, zmagajmy się z nimi i doskonalmy w tym, co nam sprawia frajdę.
GOLF: Pasja i zadowolenie idą w parze, bo czai się w niej radość chwil, euforia, namiętność.
T.H.: W pasji czają się wyzwania. To jest właśnie to, co mnie w niej pociąga.
GOLF: Czy Twoja praca zawodowa to również pasja?
T.H.: Podobno ludzie, którzy lubią swoją pracę nie pracują. Jeśli tak postawić sprawę, to ja jestem w tej nielicznej grupie.
GOLF: Czym byłoby życie bez pasji?
T.H.: Egzystencją, przetrwaniem… Pasje dają to coś, co człowieka nakręca, daje motywację do działania, do nauki, ogólnie mówiąc — do robienia czegoś, do czekania na kolejne wydarzenie, na zdobycie czegoś wcześniej nieosiągalnego, może na medal, może na uznanie, może na samospełnienie się albo zwyczajne zadowolenie i szczęście. Każda nowa rzecz, którą poznajemy w życiu, daje nam możliwość zmiany siebie, zmiany spojrzenia na to, co nas otacza. Przy szeregu doskonałych umiejętności, wchodząc w coś nowego, zaczynamy od początku. To taka spirala nadająca sens życiu, chroniąca nas od rutyny.
GOLF: Myśląc o golfie, rutyna nabiera innego, wcale nie pejoratywnego znaczenia…
T.H.: Spodziewałem się i szczerze mówiąc, liczyłem, że o to zagadniesz (uśmiech).
GOLF: Więc jednak rozmawiamy o golfie, przede wszystkim o golfie!
T.H.: Tak! Choć w sumie mówiąc o golfie, rozmawiamy też o życiu. Życie to przecież swoista trudna gra. Jej poziom wzrasta wraz z doświadczeniem gracza. Stając przed decyzją, wybieramy albo pewną, dobrze znaną drogę, albo podejmujemy ryzyko, tyczymy nową ścieżkę, na której nic nie jest pewne. Wszystko można wygrać lub przegrać życie. To jest trudne, ale i fascynujące. Golf jest takim sportem, w którym jest mnóstwo wyzwań. Mam takie przeświadczenie, że właśnie dlatego — podobnie jak życiem — nigdy się nim nie znudzę. W perspektywie czasu dostrzegam pozytywną zmianę w swoim stylu życia, dzięki doświadczaniu i treningowi życia. W grze również.
GOLF: Co uważasz za najważniejszą sztukę w doskonaleniu gry w golfa?
T.H.: Nie będę w tym odkrywczy. Rutynę, strategię i staranność! W życiu też się przydaje, ale w golfie to podstawa. Zresztą grasz, to wiesz.
GOLF: Rutyna i strategia u początkującego gracza są bardzo chaotyczne i przypadkowe. Powiedziałabym nawet, że ich brak.
T.H.: Ważne jest jednak, by zdawać sobie sprawę z tych istotnych elementów, które decydują w ogromnej mierze o powodzeniu w grze. Ważne jest przede wszystkim określenie głównych przeszkód na drodze piłki i miejsca, gdzie chcemy ją skierować, wybór kija, określenie dystansu, siły wiatru, ukształtowania dołka. To są elementy strategii. Kolejnym element to rutyna przed uderzeniem, dalej rozluźnienie ciała i koncentracja psychiczna. Następnie dokładne ustawienie się na cel i cały setup przed uderzeniem piłki. Przyznam, że znam je bardziej z teorii. Z praktyką bywa różnie (uśmiech).
GOLF: Wydaje się to nieskomplikowane, ale w rzeczywistości każdy z tych elementów wymaga nieustannych ćwiczeń i doskonalenia koordynacji. Wystarczy wziąć pod uwagę tylko ten ostatni – swing setup.
T.H.: No tak… Gra w golfa tylko z pozoru wydaje się prosta. Powiedziałbym, że prosta do sięgnięcia po kij po raz pierwszy. Do rutyny i strategii dochodzą przecież jeszcze inne ważne elementy, jak krótka gra i putting. Nawet doskonali gracze popełniają w niej bardzo wiele błędów i tracą przez to dużą ilość punktów w grze. Dlatego tak często słyszę od nich, by ćwiczyć przede wszystkim te elementy. Zwłaszcza w tym przydaje się staranność!
GOLF: Żeby dobrze grać, trzeba lubić trenować. Satysfakcjonujący golf, to przecież nie tylko rozgrywka na polu, to godziny spędzone sam na sam z piłeczką i kijem. Jak to jest z Tobą?
T.H.: Czy lubię trenować ? Uwielbiam! Biorę kij, biorę piłki i uderzam. W krzakach mojej posesji i na okolicznych polach jest ich co najmniej kilkadziesiąt. Zmagam się ze swoimi ograniczeniami, poprawiam technikę, zmieniam, co się da. Zapisuję co robię, oceniam postępy. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale cały czas odczuwam przyjemność. Ćwiczę, bo chcę, bo widzę w tym sens, a nie dlatego, że muszę.
GOLF: Możesz opisać, jak wygląda Twój codzienny trening?
T.H.: Najbliższe pole znajduje się 50 km od mojego miejsca zamieszkania. Nie mam możliwości bywania na nim tak często, jakbym chciał, bo ważna jest też praca i inne obowiązki. Moim miejscem treningowym w sezonie jest więc ogród. Uważam, że z powodzeniem początkujący gracz może tam ćwiczyć. Trenuję prawie codziennie. Każdego dnia staram się dopracować jakiś szczegół uderzenia. Ogród mam specyficzny, bo z kilkoma tarasami o różnicy poziomów w sumie około 6-7 metrów na dystansie około 30 metrów. Ćwiczę w nim głównie krótkie uderzenia, trenując chipping i piching, ale staram się wybijać tez piłki z pełnego swingu. Nie mam możliwości trenowania putttowania, więc ćwiczę je tylko na polu. W sumie dziennie wybijam jakieś 200 piłek.
GOLF: Dostrzegasz progres?
T.H.: Jeszcze dwa miesiące temu nie odważyłbym się uderzyć piłki w ogrodzie w kierunku domu, bo dom ma okna. Teraz robię to każdego dnia, a szyby w oknach są całe. To o czymś świadczy! (śmiech). A tak serio, to nie jestem z siebie zadowolony. Ostatnio biorę kij (wedge 580). Piłki uderzane ze środkowego tarasu pięknym lobem lądują w 70% na trawie przed domem. Po wybiciu około 50 piłek nadal mam 70 %. Jeszcze 2 miesiące temu byłbym szczęśliwy, a teraz szukam błędu. Chcę dojść do 85-90%. Nie zmuszam się, mam przyjemność w treningu. Gdy nie ma poprawy, robię przerwę, włączam jakiś film instruktażowy na YT i szukam własnych błędów. Gdy coś wyłapię, wracam do ćwiczeń. Zmieniam obciążenie stóp, przechodzę bardziej na przednią stopę, pilnuję pozycji lewego łokcia, zmieniam nieco chwyt i jest już 80%. Jestem zadowolony. Dziś na przykład ćwiczyłem uderzenia na 80 metrów. Mata na trawę, przed sobą siatka wyłapująca piłki i mój sprzęt, czyli Swing Caddie SC 300, ustawiony na dystans. Postanowiłem wziąć iron’a 9. Kilkanaście uderzeń, praca nad swingiem, tempem i wniosek – to nie ten kij. Biorę PW. Uderzam na 80% mocy, kontrolując tempo i swing. Jest wynik — skuteczność na poziomie 80%. Tak właśnie, dzień po dniu wygrywam z samym sobą. O progresie będę mógł mówić, gdy osiągnę znacząco niższy handicap.
GOLF: Zauważam, że dużo ćwiczysz w domu. Czy Twoim zdaniem golfa można uczyć się samodzielnie?
T.H.: Tak uczyłem się jazdy na nartach. Nigdy nie korzystałem z porad instruktora, a jedynie naśladowałem technikę mojego ojca. Uważam, że to było złe podejście. Przez wiele lat walczyłem z błędami, nie mając świadomości, co robię źle. Gdy je w końcu sam odkryłem, minęło wiele czasu. Nie zamierzam tego powtórzyć w golfie. Korzystam z pomocy instruktora, a ponadto analizuję filmy poglądowe na YouTube, studiuję podręczniki golfa i korzystam ze wskazówek innych graczy. Przyznam, że większość technik i umiejętności nabyłem, ucząc się ich z kanałów YT. Jest tam wiele materiałów szkoleniowych i mnóstwo filmów graczy zawodowych. Nic oczywiście nie zastąpi gry na polu, ale to jest raczej miejsce sprawdzania wcześniej zdobytych umiejętności.
GOLF: Skoro jesteśmy przy temacie pola. Są takie miejsca, w których chętniej umawiasz się na rundkę?
T.H.: Pola golfowe to wycinek przyrody. Drzewa, ptaki, stawy, rzeczki, rowy, cisza, spokój. Raz piłka wpadnie do stawu, raz do rzeczki, a za chwilę do rowu z wodą. Wybijam ją z tych wszystkich pułapek i jestem w lesie, gdzie rosną grzyby, a potem w rafie z półmetrową trawą, gdzie zamiast swojej, znajduję inną piłeczkę. Tak się gra, to znaczy tak gram ja. Co do konkretnych pól, to… Nie byłem jeszcze na wielu. Amber Baltic w Kołczewie – cisza i mało ludzi, Gradi pod Wrocławiem – tłumy, Kamień Golf Club – miło i przyjemnie, Binowo – bez raków trudno się obejść (uśmiech). Generalnie mniej ważne gdzie, ważne z kim.
GOLF: Jak w życiu…
T.H.: Tak… Ludzie tworzą miejsce i jego klimat. Moje dotychczasowe wybory pola były zdeterminowane spotkaniem z konkretnymi osobami i to miało znaczenie. Być może, gdy odwiedzę więcej miejsc i zacznę więcej grać na polu, docenię również wartość „gdzie”.
GOLF: I tam się zakotwiczysz i tam przeniesiesz prywatną praktykę lekarską?
T.H.: Niewykluczone, ale za wcześnie jeszcze, by mówić o konkretach. Najpierw odwiedzę pola.
GOLF: Skoro jesteśmy przy temacie Twojej pracy, chciałabym zadać Ci pytanie, które nawiązuje do golfa. Jesteś lekarzem – ortopedą. Czy wiedza medyczna, znajomość budowy ciała i jego mechanizmu przydaje się w jakiś sposób w uprawianiu tej dyscypliny? Lepiej rozumiesz mechanikę swingu? A może potrafisz podpowiedzieć jak ustrzec się przed urazami i kontuzją w golfie?
T.H.: Swing golfowy jest czymś wyjątkowym i nie mam pojęcia jak go rozłożyć na części pierwsze z punktu widzenia medycyny. Z drugiej strony weźmy kamień, piłeczkę lub cokolwiek małego i rzućmy tym. Czy ktoś z nas będzie się wtedy zastanawiał, nad kolejnością ruchów – wychylenie do tyłu, ciężar na prawą nogę, skręt tułowia, bioder, wymach, ruch ramion, przeniesienie ciężaru na lewą nogę, zgięcie nadgarstków i rzut? Tyle elementów, a jednak robimy to naturalnie, nie myśląc o tych wszystkich czynnościach. Dlaczego? Ponieważ mamy pamięć mięśniową i nasze ciało działa automatycznie. Dokładnie te same ruchy powinniśmy wykonać w swingu golfowym. Tu jednak zaczynają się schody. Mamy nieco inną pozycję, w rękach kij i jeszcze ta cholerna piłeczka… Piłeczka, która ma polecieć daleko i do celu, a leci, gdzie chce i doprowadza do szewskiej pasji każdego początkującego golfistę. Obrywa za to zazwyczaj kij (śmiech). Ale wracając do pytania, sądzę, że warto trochę potrenować nogi, w końcu nie co dzień mamy do przejścia kilkanaście kilometrów. Warto również popracować nad koordynacją i trochę się porozciągać, aby zwiększyć amplitudę swingu. Na koniec uczciwie dodam, że sam tego z lenistwa nie robię.
GOLF: Nie robisz, ale wiesz co robić należy. Potrafiłbyś zdefiniować, jakie trzy rzeczy stanowią warunek osiągania coraz wyższych umiejętności w tej grze? Czy któraś z nich jest — Twoim zdaniem — wiodąca?
T.H.: Są to trzy rzeczy według mnie:
- Chęci i przyjemność z gry.
- Systematyczność.
- Trener i dobre rady. Jednak to jest najbardziej kontrowersyjna sprawa.
GOLF: Rozumiem, że trzeba trafić na tego właściwego, który pomoże w doskonaleniu stylu gry i jej techniki, będzie na tyle elastyczny, by przy tworzeniu indywidualnego programu wziąć pod uwagę nie tylko ogólne zasady, ale i osobę gracza.
T.H.: Tak, o to właśnie chodzi. Słyszę wiele rad, ale te rady dawane przez przyjaciół i trenerów nie zawsze są dobre. Oczywiście szanuję je, ale w mojej bardzo krótkiej „karierze” golfowej widzę, że opierają się na doświadczeniu osoby, która gra w golfa przez wiele lat i wypracowała sobie swój własny styl gry i techniki uderzeń dostosowane do jej możliwości fizycznych. W setupie czy swingu tej osoby dostrzec można wiele kompensacji w stosunku do „książkowych” wskazówek. To, co wypracowała, nie zawsze musi sprawdzić się u innych. To jest właśnie problem. Zresztą tych problemów wokół golfa jest dużo więcej i zdaje sobie z nich sprawę zapewne każdy, będący na podobnym poziomie gry.
GOLF: Zdradź czego brakowało Ci w początkach gry i co najbardziej utrudnia naukę golfa?
T.H.: Odpowiadając na to pytanie, chciałbym pozostać jeszcze na chwilę przy kwestii trenerów. Lubię konkrety i nie zadawalam się poleceniem „rób tak, bo tak należy robić”. Zawsze w takiej sytuacji zadam pytanie „dlaczego tak, a nie inaczej”. Tymczasem wskazówki, które otrzymuję od instruktorów, nie zawierają na ogół tej informacji. Sprawa bardziej deprymująca to sprzeczność wskazówek udzielanych mi przez różnych Pro, dotyczących tego samego aspektu gry. Wprowadza to chaos i dezintegrację postawy i ruchów, ale o tym szerzej powiedziałem przed chwilą. Zdarzyło mi się nawet, że trener udzielał mi sprzecznych wskazówek z tym, co napisał w książce, co z kolei wywołuje rezerwę i ograniczone zaufanie do mentorów golfa. W związku z powyższym przyjąłem jedną strategię w nauce. Staram się czuć to, co robię. Słucham wskazówek instruktorów i rad doświadczonych w grze przyjaciół, ale nie wdrażam ich „na sztywno”. Staram się poczuć, to co robię, zmieniam detale, patrzę na lot piłki i wyciągam wnioski. Oglądam na YT uderzenia mistrzów, zatrzymuję film i biorę kij i uderzam. Biorę książkę instruktażową golfa, czytam, analizuję, biorę kij, uderzam. Próbuję powtórzeń wiele razy. To trudne. Na początku nie zawsze wychodzi. Denerwujące jest to, że po dodaniu jakiegoś nowego elementu „rozsypują się” wcześniejsze, które były zintegrowane i dawały już niezły efekt. Trzeba się naprawdę opanowywać, by nie reagować zbyt impulsywnie, nie zakląć, nie rzucić kijem w krzaki itp. (śmiech).
GOLF: No tak, golf uczy pokory i to zdanie słyszymy bardzo często od doświadczonych graczy. Ale Ty sobie świetnie radzisz i mimo unaocznionych w tej rozmowie trudności, dość szybko udało Ci się osiągnąć pierwszy sukces — wygrana w Turnieju Lekarzy.
T.H.: Sukces to zbyt wiele powiedziane. Progres jest, ale to nie była wygrana, tylko III miejsce i to w moim przedziale handicapowym. Owszem, mam pierwszy medal, cieszę się z niego, ale to nie to, czego bym chciał. Pewnie mam wygórowane ambicje i gdybym był nawet na miejscu I w swoim przedziale, to i tak czegoś by mi brakowało. Zresztą było to całkiem realne. Gdybym dzień wcześniej nie zagrał w innym turnieju, to z handicapem 54 w Turnieju Lekarzy otrzymałbym miejsce pierwsze, a tak mój handicap spadł do 37,6.
GOLF: Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że lubisz rywalizację i lubisz wygrywać. Zgadza się?
T.H.: Uwielbiam rywalizację i nie lubię przegrywać. Jeśli w czymś czuję się dobry lub czuję, że to dziedzina, w której za chwilę mogę być dobry, to walczę! I tak jest z golfem. W tej grze wygrywać mogę nawet ze znacznie lepszymi graczami, bo mam wyższy handicap. Nie zrozum mnie jednak źle. Nie o to mi chodzi, by wygrywać. Nie gram dla samej wygranej. Dążę do tego, by tę grę czuć, czuć kij, uderzenie i móc posłać piłkę w zaplanowane miejsce. Zdaję sobie sprawę, że to trudne wyzwanie i wiele osób nawet po kilkunastu latach uprawiania golfa nie radzi sobie z tym umiejętnie. Mimo tego, a może właśnie dlatego spróbuję w dwa lata dojść do HCP 10-15. Nie oczekuję od siebie gry na poziomie PGA, ale dążę do tego, by ograć moich przyjaciół, nawet tych z HCP 13 (uśmiech).
GOLF: Chcieć znaczy móc. Aż prosi się, by zapytać o Twoje najlepsze zagranie? Ono jest potwierdzeniem, że można zagrać dobrze, mimo braku powtarzalności.
T.H.: Najlepsze zagrania: Amber Baltic dołek nr 1 – Drive za rów na odległość 194 m, potem 5 Wood na 161 na green, dwa paty i par. Dla mnie trudny dołek. Zwykle piłka ląduje w lesie po prawej. Potem walczę, by się z niego wydostać. Często gram ze znajomą z Kołczewa, która mnie doprowadza do pasji. Ja uderzam z tee na prawie 200 metrów i ląduję w krzakach. Ona spokojnie z damskiego tee uderza na 150 metrów i prosto. Potem ja hybrydą lub woodem na 180 i jestem w rafie, a ona spokojnie na 120 i znów prosto. Ala, wiesz, że o Tobie mowa. Z Alą wygram, gdy poprawię jedną rzecz — precyzję długich uderzeń.
GOLF: To ambitny cel i wcale nie jest niemożliwy. Jesteś uparty, zawzięty, systematyczny, konsekwentny, metodyczny i dobrze zorganizowany…
T.H.: Tak. Myślę, że trafnie określiłaś moje najważniejsze cechy, przydatne — moim zdaniem — w golfie. One zresztą też pomagają mi utrzymać ład i porządek w życiu.
GOLF: Ale przecież zarówno w życiu, jak i w golfie jest ważne coś ponadto!
T.H.: Pozwolisz, że zapalę cygaro i napełnię szklaneczkę whisky? (uśmiech).
GOLF: To szlachetne przyjemności, a raczej słabości w stylu Winstona Churchilla.
T.H.: Z pewną małą różnicą! Churchill podobno pił bardzo dużo, spał mało i palił cygaro za cygarem. Ja potrzebuję dużo snu (uśmiech).
GOLF: Jesteś dzięki temu w dobrej formie.
T.H.: Tak i wszystkim graczom jej życzę!
GOLF: Zadedykujesz kilka słów tym, którzy nie weszli jeszcze na drogę golfowego szaleństwa albo są na jej początku?
T.H.: Jeśli lubisz rywalizację, to spróbuj.
Jeśli lubisz ciszę i spokój, to spróbuj.
Jeśli chcesz mieć przyjaciół, którzy wciąż mówią o swoich dołkach, uderzeniach sprzed lat i udają, że słuchają Ciebie, wejdź w to środowisko! (śmiech)
GOLF: Sądziłam, że będzie to zachęta!
T.H.: I jest! (śmiech). Chcę też przy okazji obalić mit o tym, że golf to sport kosztowny. Podejrzewam, że wiele osób rezygnuje z próby rozpoczęcia przygody z golfem z tego właśnie powodu.
GOLF: A nie jest kosztowny?
T.H.: To bzdura. Komplet kijów można nabyć za około 500 zł. Do tego prawo do gry na wybranym polu za ok. 2 000 zł na rok. Jeśli chcę pojechać na narty, to koszt karnetu na dzień wyniesie mnie minimum 200 zł. Można więc porównać 10 dni jazdy na nartach do grania w golfa przez rok. To się opłaca, zwłaszcza że przyjemność jest przednia!
GOLF: W dążeniu do tej przyjemności, masz jakieś plany na przyszły sezon?
T.H.: Plany na przyszły sezon? Mam raczej marzenie — być równorzędnym partnerem do gry z moimi przyjaciółmi — Alą, Ryśkiem, Zbyszkiem i Romanem.
GOLF: Tego Ci w takim razie życzę! Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Edyta Kahl-Łuczyńska.