Józia poznałem oczywiście na polu golfowym, z dzisiejszej perspektywy patrząc właściwie mogę powiedzieć, że poznałem Pana Józefa gdy byłem jeszcze młodzieńcem! Graliśmy razem nawet często w nielicznych wówczas turniejach, więc i pogawędek trochę się podczas naszych golfowych zmagań z polem, zdarzyło. Długo trwało zanim ośmieliłem się i zdobyłem na odwagę, by zwracać się do niego inaczej niż Panie Józefie! Nastąpiło to zresztą po wręcz usilnych namowach Józia, bym zwracał się do niego po imieniu. Mimo zasad golfowej etykiety jakoś czułem dystans dzielących nas lat. Były to wówczas mojego golfa początki a Pan Józef na niejednym już polu grywał i pojęcie o Golfie miał spore! Józek był szalenie skromnym i dobrym człowiekiem a wszelkie informacje trzeba było od niego wręcz wyciągać.
I tak jakoś po iluś rundach, po wielu razach wspólnego szukania piłek w krzakach i innych rowach, ośmieliłem się spoufalić z Panem Józefem na tyle , by zwracać się doń per Józiu właśnie, co odbierałem za wielkie wyróżnienie.
Józiu był w Golfie odkąd pamiętam.
Do końca życia będę pamiętał, gdy grając razem w Amberze, siałem trochę bardziej niż zwykle a z racji naszej już bardziej poufałej relacji, pozwoliłem sobie na nieco bardziej niż zwykle, emocjonalny komentarz. Józek ze spokojem stwierdził , że nie ma się czym przejmować, na co ja (oczekując jednak jakiejś pociechy) odrzekłem – ale Józiu zobacz jak ja gram – na co Józek spokojnie odpowiedział – no, mogłeś lepiej.
Taki był właśnie Józiu! Każdy, kto miał szczęście poznać Józia ma pewnie związane z nim jakieś wspomnienie, którego nie zapomni i to jest najważniejsze!
Bowiem “umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci”.
Wczoraj Józiu odszedł na swoją zieloną wyspę, pozostawiając nas w smutku po tej stronie trawy. Nie pozostaje mi nic innego jak żywić nadzieję, że grasz tam Józku z innymi, którzy nas przedwcześnie opuścili.
Pogrzeb odbędą się we wtorek 29 października o godz. 11:30 na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie przy ul. Ku Słońcu.
Msza Święta odbędzie się o godz. 8:30 w kościele pw. Św. Rodziny przy ul. Królowej Korony Polskiej w Szczecinie
Tym którzy mieli zaszczyt poznać Józka przypominamy, tym którzy go nie poznali przytaczamy rozmowę z Józefem Wilkiem, która ukazała się w 10 numerze Golfa w 1999 roku. Rozmawiał i spisał Michał Abkowicz.
Wspomnienia z Zielonej Wyspy.
Pana Józefa znają wszyscy bywalcy klubu golfowego Amber Baltic. Zarówno tam, jak i na polu golfowym w Łukęcinie, gdzie bywa on częstym gościem niejednokrotnie opowiadał o golfie w Irlandii. Nic dziwnego – tam Józef Wilk pierwszy raz zagrał w golfa. Zacznijmy jednak od początku…
– W jakich okolicznościach trafił pan na „Zieloną Wyspę” ?
Wiązało się to z moją działalnością zawodową. Studiowałem gospodarkę morską na wydziale transportu Uniwersytetu Szczecińskiego. W roku 1966 rozpocząłem pracę w Polskiej Żegludze Morskiej. Pod koniec roku 1990 trafiłem na placówkę PŻM w Irlandii, gdzie pracowałem przez kilka lat. Do 1994 roku przebywałem w Dublinie, jak też podróżowałem po innych portach, do których zawijały statki PŻM. Jeżdżąc po Irlandii zaobserwowałem, że określenie „zielona wyspa” jest w pełni uzasadnione. Rośnie tam bowiem mnóstwo trawy, co sprawia wrażenie, że ta wyspa wygląda jak jedno, wielkie pastwisko. W Irlandii są poza tym łagodne zimy i pada mało śniegu. Uważam, że golf trafił do Irlandii wraz z Anglikami, którzy przez kilkaset lat panowali na wyspie. Skorzystali oni z dogodnych warunków klimatycznych, by tworzyć pola golfowe. Obecnie w Republice Irlandii istnieje około 300 pól golfowych, a zamieszkuje ją 3,5 miliona mieszkańców.
A jak wyglądał pański pierwszy kontakt z golfem ?
Zanim grałem w golfa moim hobby było wędkowanie. Odwiedzałem jednak pola golfowe, gdyż urzeklo mnie ich piękno. Jest na nich wiele pagórków i rzek. W Irlandii charakterystyczne są ruiny pięknych, starych budowli, które stoją na polach golfowych. W 1991 roku od przyjaciela z pracy dostałem kij golfowy ( jak pamiętam była to żelazna piątka ) i ćwiczyłem nim na łące. Po kilku miesiącach poszedłem na pole golfowe, żeby po raz pierwszy raz na nim zagrać. Pierwsze gry odbywałem na polach typu Pitch & Putt znajdujących się wokół Dublina.
Pitch & Putt ?
Są to pola, które mają krótkie dołki liczące sobie 60 – 120 metrów i mało przeszkód. Zarówno przeszkód wodnych, jak i bunkrów. Na polach tych nie ma też roughu – trawa jest wystrzyżona na jednakowej wysokości, poza greenami. W związku z tym, że dołki są tam tak krótkie gra nie zajmuje dużo czasu, bo runda trwa godzinę do półtorej.
Pola te muszą być chyba bardzo popularne ?
Tak. Tym bardziej, że opłaty na nich są niewielkie. Pamiętam, że za grę płaciłem około dwóch funtów. Poza tym do gry używa się na nich tylko dwóch kijów – puttera i żelaza. W Irlandii nawet niektóre puby mają takie pola, na których można zagrać za symboliczną opłatą. O popularności pól typu Pitch & Putt świadczy też to, że przychodzą na nie pograć całe rodziny. Można tam zobaczyć zarówno dziadka jak i wnuczka. Jest to prosta i tania zabawa.
Lecz nie grał pan przecież tylko na tych małych polach ?
Nie, oczywiście, że nie. Później grałem na pełnowymiarowym, ale dziewięciodołkowym polu w Howth znajdującym się niedaleko Dublina. W sumie grałem na dwudziestu pełnowymiarowych polach golfowych w Irlandii. W tym między innymi na nadmorskim Portmarnock, obok którego znajduje się pole golfowe zaprojektowane i stworzone przez Bernharda Langera. Grałem też na polu Mount Juliet znanym z tego, że zaprojektował je sam Jack Nicklaus. Mount Juliet jest z kolei polem śródlądowym. Tam rozegrałem pod koniec 1993 roku „mecz Polska – Irlandia” ze znajomymi. Polskę reprezentowałem ja, a Irlandię Tom Sheehan i Michael McIntyre. Specjalnie na tą okazję ufundowałem puchar, który wygrał Michael McIntyre.
Czy został pan członkiem jakiegoś irlandzkiego klubu ?
Zapisałem się do klubu Enniscrone i przez trzy lata byłem jego członkiem.
Dlaczego właśnie ten klub ? Z mapy Irlandii, którą mamy przed sobą wynika, że jest on położony dość daleko od Dublina.
Od Dublina do Enniscrone jest 300 kilometrów, a ja zostałem jego członkiem z prozaicznej przyczyny – niskich opłat. Poza tym tamtejsze pole golfowe jest bardzo ładne. Co ciekawe, zdobyłem tam handicap 22 ( górną granicą było 28 ) rozgrywając dwie rundy. W jednej miałem 137, a w drugiej 138 uderzeń. Widocznie byli golfiści słabsi ode mnie, którzy dostawali jeszcze wyższe handicapy. Zresztą z tego powodu miałem później problemy z wynikami w Kołczewie.
Jako miłośnik golfa na pewno dużo pan zwiedzał ?
Zwiedzałem jedno z najlepszych pól w Europie – Ballybunion. Jest to nadmorskie pole typu links uformowane przez wydmy. Znajdują się w nim olbrzymie, trzydziestometrowe leje w kształcie kraterów, a okolice pola porasta wysoka, półmetrowa trawa. Ballybunion to ulubione pole Toma Watsona, pięciokrotnego zwycięzcy British Open, który często tam trenował przed turniejami.Zwiedzałem też pole Tralee zaprojektowane przez Arnolda Palmera. Na tym polu stoją dwie, piękne, stare baszty.
Wydaje się, że sławni golfiści szczególnie upatrzyli sobie Irlandię jako miejsce do budowy pól golfowych.
Tak. Jak już wspominałem, są tam znakomite warunki klimatyczne do uprawiania tego sportu. Ja przeżyłem nawet osobiste spotkaniez jednym z nich – z Nickiem Faldo. Było to w listopadzie 1992 roku na otwartych mistrzostwach w Killarney. Pojechałem tam jako widz. Faldo zresztą wygrał ten turniej. Gdy skończył on jeden dołek i przechodził na rzutnię następnego, krzyknąłem do niego „Greetings from a Polish golfer” („pozdrowienia od polskiego golfisty”). Nick Faldo podziękował „Thanks, thank you very much”. Później napisałem do niego list i otrzymałem zdjęcie z autografem.
Czym, według pana, różni się golf w Polsce od golfa w Irlandii ?
Myślę, że nie ma między nimi różnicy. Obserwowałem golfistów tam i u nas i widziałem bardzo podobny poziom gry wśród amatorów. Nie zauważyłem różnic.
A gdzie pan grał po powrocie do Polski ?
Po przyjeździe do Polski grałem w kołczewskim „Amberze” i w Łukęcinie. Niestety, w Irlandii ograniczyłem się do wzięcia tylko jednej lekcji u profesjonalnego trenera, choć mogłem wziąć ich więcej. Jak już mówiłem, przez pierwszy rok w Kołczewie miałem handicap 22, co skutecznie utrudniało mi wygrywanie w turniejach. Później został on zmieniony. Większy postęp w grze osiągnąłem w zeszłym roku.
Jaki jest pański obecny handicap ?
Teraz mam 32, a mój rekord w „Amberze” to 101 uderzeń.
Proszę powiedzieć, jak teraz traktuje pan golfa?
Szczerze mówiąc jest to teraz dla mnie sport, który uprawiam dla zdrowia, choć oczywiście lubię grać w golfa. Staram się nie przywiązywać do wyników zbyt dużej wagi, bo najważniejszy jest ruch na świeżym powietrzu.
Jak często grywa pan w sezonie ?
Gram raz w tygodniu.
Czy pana rodzina również gra w golfa?
Żona, córka i synowie próbowali grać, jednak nie połknęli bakcyla. Może wnuczki będą grać…
Jakie są pana największe osiągnięcia golfowe?
W zeszłym roku byłem trzecim zawodnikiem wśród członków klubu Amber Baltic w klasyfikacjii netto.
A jakie plany na ten sezon?
Wiążę duże nadzieje z powstaniem pola golfowego w Binowie.
Dziękuję za rozmowę