OPOWIEŚCI POLSKO-SZKOCKIE
Golfowy lipiec zaczyna się w Szkocji od Scottish Open. Jak zawsze w Loch Lomond
i jak zawsze od gór i wielkiego jeziora wiało jak w kieleckim. Dwa swetry, gruba kurtka i podwójny parasol nie wystarczał, żeby w niedzielę 11 lipca podziwiać najlepszych z najlepszych na tym jednym z najpiękniejszych pól w Szkocji, czyli na świecie. Zaledwie pół godziny jazdy od Glasgow a policja dwa razy zatrzymała nas za minimalne przekroczenie prędkości. Jak mogłem jechać za szybko po lewej stronie? Tego nie wiem, bo ronda szkockie każdemu, kto wraca na kontynent śnią się przez wiele miesięcy. Loch Lomond to cudo stworzone przez człowieka w przeciwieństwie do wszystkich szkockich linksów, które zbudowała Natura. Nie wiem czy bracia Molinari mieli czas podziwiać przyrodę spod parasoli, fakt jest faktem, że po południu, gdy piłkarze w dalekim Johannesburgu sposobili się do finałowego meczu o mistrzostwo świata, nad jeziorem Loch Lomond zaświeciło słońce dla Włochów. Jednak najbardziej cieszył sie Colin
Montgomerie. Kapitan zbliżającego się meczu Ryder Cup przyznał otwarcie,
że taki duet jak bracia Molinari na wiele lat przyda sie Europie w potyczkach z Amerykanami. Aż wierzyć się nie chce, że młodszy Molinari jeszcze zimą grał w hiszpańskich zawodach razem z Polakami. Teraz zwycięzca Edoardo i Francesco odbierają nagrody w turnieju, który tradycyjnie poprzedza The Open i daje wyobrażenie o faworytach Otwartych Mistrzostw Wielkiej Brytanii.
Tym razem wyobrażenie było mylne. Wygrać miał zupełnie ktoś inny. Naiwnie myśleliśmy, że najgorsze za nami. Zima w Loch Lomond to kaszka manna w porównaniu z tym, co spotkaliśmy na drugim brzegu Szkocji. 26 mistrzów Open nawet nie wyszło na pole by rozegrać honorowo 4 dołki. Część mocno starszych panów pewnie przepłaciłoby golfową przygodę chorobą. Bo w środę Old Course pokazał prawdziwą twarz. Wystarczy powiedzieć, że torby zawodowych golfistów same toczyły sie po trawie.
Ale miało być o Polakach-golfistach w Szkocji.
Najpierw będzie Chester Kruk (dla przyjaciół Czesław) 34 lata mieszka w Edynburgu absolwent warszawskiego AWF i cały czas gra w golfa. Ale głównie w tego prawdziwego, czyli hikorowymi kijami i piłkami z gutaperki. To istne szaleństwo, które dzisiaj ogarnęło Skandynawie, Niemcy i nawet Chiny. Kije z XIX wieku, stroje z epoki i pola też z tamtego okresu. Pan Czesław w niedzielę, gdy w St.Andrews kończył się The Open wygrał kolejne zawody drewnianymi kijami. Na dowód artykuły i zdjęcia w odpowiednim stroju. W poniedziałek gigantycznym wielopiętrowym magazynie Czesław przedstawił nam nie tylko Polaków zatrudnionych u największego na świecie kolekcjonera i handlarza sprzętu sprzed 200 lat, ale i skalę zjawiska. Do Chin na przykład wysłano właśnie stare kije za….milion dolarów!
Tiger Woods i jego lepsi tym razem rywale nie grali starymi kijami a wręcz przeciwnie.
Chętnych żeby obejrzeć mocarzy było ćwierć miliona. Nic dziwnego, że w 150 rocznicę pierwszego The Open dostać sie na zaplecze tych gigantycznych zawodów znów trzeba było skorzystać z pomocy Polaka. Może nie dosłownie, bowiem profesor David Malcolm mieszka od 600 lat w St.Andrews ściśle jego przodkowie zajmowali i zajmują dom przy South Street od czasu, gdy my biliśmy się pod Grunwaldem.
Wnuki pana Davida mieszkają…. w Polsce, bo są dziećmi znanej dziennikarki oraz prezenterki telewizyjnej Moniki Richardson i syna profesora. David Malcolm wie o prawdziwym, czyli tym golfie z St.Andrews, wszystko a nawet więcej. Na co dzień profesor genetyki “hobbistycznie” zajmuje się korzeniami golfa. Wydana niedawno książka profesora o Tomie Morrisie natychmiast uznana została za dzieło historyczne. Spacer z gospodarzem po mieście, w którym zna on każdy kamień jest niezwykłym przeżyciem. No i oczywiście hasło Malcolm otwiera drzwi do wszystkich klubów w hrabstwie Fife.
Profesor, jak codziennie kończył rundę w pobliskim Crail (klub obchodzi 250 lat) tym razem z dawnymi mistrzami The Open Peterem Thomsonem i Roberto De Vicenzo.
Dla nich zagranie poniżej ich wieku to żaden cud w końcu mają na koncie wielokrotne zwycięstwo w British Open, ale dla Davida Malcolma, który przecież całe życie jest amatorem i mimo to zagrał już trzy razy poniżej wieku ( 71 lat) to naprawdę wyczyn.
A później pan Malcolm uczestniczył w doktoratach honoris causa dla: Arnolda Palmera, Toma Watsona i Padraiga Harringtona na słynnym Uniwersytecie w St.Andrews. Na koniec dnia wywiady dla wielu, wielu telewizji świata.
My graliśmy skromnie niedaleko Dundee na polu Moifith w towarzystwie pana Gdańskiego. Po polsku nie mówi, ale wie, że dziadek przyjechał do hrabstwa Angus z Polski. Kiedy? Oj, chyba bardzo dawno, bo pan Gdański ma 85 lat i gra w golfa codziennie. Od 75 lat….
Sam wielki jubileuszowy turniej w St.Andrews, kto chciał to oglądał w telewizji, niektórzy bezpośrednio na polu w tym duża grupa golfistów z Postołowa i Binowa. Najpopularniejszy? Nie, nie Tiger, media japońskie nie odstępowały Ryo Ishikawę. 18-latek, od kiedy zagrał 58 w Nagoyi jest najpopularniejszym celebrytą na Japońskich Wyspach. 20 kamer i 40 dziennikarzy nawet na chwile nie zostawiło w spokoju drobniutkiego jak drzewko wiśni golfistę z dużym talentem showmana. Najwięksi wygrani? Oczywiście Szkoci z przychodem od turystów, telewizji, sponsorów i wystawców ponad 100 milionów funtów.
My dalej szukaliśmy polskich śladów golfa i oprócz tych bardzo starych znaleźliśmy też w niedalekim Kircaldy… bardzo młody polski klub. To grupa naszych rodaków z nowej emigracji ambitnie zaszczepiła się na szkockiej ziemi i codziennie grają w golfa. Może któryś z nich podniesie za kilka lat do góry claret jug, a komentatorzy wszystkich telewizji świata będą mieli takie same kłopoty z wymówieniem jego nazwiska jak z tegorocznym zwycięzcą?
Szkocki lipiec golfowy wcale się nie skończył na The Open. Już tydzień później
po drugiej stronie zatoki St.Andrews, niedaleko Dundee na równie legendarnym polu
w Carnoustie zjechali się nieco starsi chłopcy po 50-ce, żeby rozegrać swoje The Open Championships. Oprócz seniorów było tam kolejne kilkadziesiąt tysięcy szkockich i nie tylko, widzów. Wracając do prac parlamentarnych pomyślałem sobie: kiedy oni pracują?