To o czym pisaliśmy już dawno a przytoczymy poniżej tym którzy przegapili w końcu zauważono we władzach PZG. Rzecz dotyczy równych szans w turniejach mistrzowskich. Otóż jak przeczytaliśmy na stronach PZG
„Na wniosek przewodniczącego Komisji Sportowo-Turniejowej, Zarząd PZG jednogłośnie podjął decyzję o zmianie zapisu dotyczącego korzystania z wózków samobieżnych typu “Melex” podczas turniejów GMS. Korzystanie z nich zostało zabronione. Pełny zapis znajduje się w Regulaminie Głównym GMS, punkt 20., w zakładce Turnieje na stronie PZG.”
Niby wszystko cacy, ale….
Sprawdziliśmy i w regulaminie natrafiliśmy na taki zapis.
20. Wózki golfowe samojezdne (typu Melex)
a) Używanie wózków golfowych samojezdnych podczas rundy regulaminowej jest zabronione.
Komitet Turnieju może zezwolić na używanie samojezdnych wózków golfowych
w uzasadnionych przypadkach.
b) Kara za złamanie reguły: dwa punkty karne za każdy dołek, na którym to nastąpiło;
maksymalna kara podczas jednej rundy: cztery uderzenia. Jeżeli złamanie tej reguły miało
miejsce pomiędzy dwoma dołkami, kara dwóch uderzeń wymierzona jest na drugim dołku.
Niby zabronione a jednak nie, bo w uzasadnionych przypadkach za zgodą można!
Po co robić takie zapisy by je później omijać? Przecież nie ma obowiązku gry w turniejach mistrzowskich. W ubiegłym roku pisaliśmy o tym problemie.
Golf nr 48.
Golf, czyli co mnie boli
Rozpoczynając swoją przygodę z golfem byłem zafascynowany jego prostotą i logicznymi zasadami. Nie mam tu na myśli reguł, a raczej te podstawowe zasady równych szans, współzawodnictwa itd. Dziś, po kilkunastu latach chyba nieco wyrosłem. Spotkałem już kilku niekoniecznie stosujących się do tych reguł golfistów, tak jak w każdym stadzie natrafia się na czarną owcę. Jednak tych owiec jest zbyt dużo. Najdziwniejsze, że wszyscy udają, że ich nie ma. Nie zauważają ich, bo tak lepiej, wygodniej i spokojniej. I tak w najlepsze trwa to nasze golfowe piekiełko. Dla jednych i drugich w pewnym sensie komfortowe. Pierwsi mają spokój, a drugim wydaje się, że są bezkarni.
Tak właściwie, to chciałem napisać o wózkach na turniejach. Na Międzynarodowych Mistrzostwach Polski Mężczyzn podobno sześciu uczestników jeździło podczas turnieju na wózkach elektrycznych. Tak sobie pomyślałem, czy korzystając z takiego sprzętu mieli oni przewagę nad pozostałymi? Otóż mieli! I to według mnie sporą! Sam stwierdziłem, że grając z wózka mam średnio kilka uderzeń na rundzie mniej. Powoduje to zapewne mniejsze zmęczenie, możliwość na przykład podjechania bez opóźniania gry i zobaczenia jak jest ustawiona flaga. Ale to jest akurat oczywiste. Rozumiem, że nie wszyscy są młodzi i zdrowi. Czas płynie, a życie doświadcza. I nie mamy na to wpływu. Normalna rzecz, każdego z nas to czeka. Jednak w dobie, gdy reguły gry zakazują coraz więcej, regulaminy wykluczają np. urządzenia do pomiarów odległości z dodatkowymi opcjami, komitety turniejowe w naszych regulaminach mogą zezwolić na używanie samojezdnych wózków golfowych w tzw. uzasadnionych przypadkach. A jakie to są uzasadnione przypadki? Otóż wystarczy zaświadczenie od lekarza i to już jest uzasadniony przypadek. Tylko że to nie są już jednakowe warunki współzawodnictwa. Ktoś, kto na własnych nogach wędruje kilka kilometrów w temperaturze – dajmy na to – 30 stopni, dźwigając np. kilka butelek wody nie ma równych szans z graczem na wózku. W turniejach o randze mistrzostw Polski nie ma obowiązku gry! W przypadku kontuzji, czy innych urazów po prostu się w takowych nie powinno uczestniczyć! Jeżeli ktoś jednak ma takie ambicje to powinien grać na równych zasadach z pozostałymi. Jeżeli zaś gra z wózka to według mnie nie powinien być klasyfikowany, a jego wynik winien być podany jako informacja. Tylko po co startować w turnieju nie będąc klasyfikowanym? Może dla satysfakcji – nie wnikam.
Tak przy okazji, to ja nie mam nic przeciwko wózkom. Sam posiadam i jak mam mniej czasu na grę, to korzystam. Turnieje mniejszej rangi np. o „kartofel” mogą się kierować innymi zasadami, ale o tym wiemy przed podjęciem decyzji o udziale w nich. Jeżeli organizator dopuszcza wózki to jego sprawa. My możemy grać lub nie, decyzja należy do nas. Dobrze to rozwiązano w Sierra Golf. Jest turniej – jest napisane, że można grać z wózków i każdy może. Więc jak ktoś gra z tzw. „buta”, wtedy to jego sprawa, ale mógł z wózka, pretensji zatem mieć nie może. Inna sprawa, to turnieje w randze mistrzostw Polski, czy też innych dających punkty do rankingu. Ktoś zdobędzie 15 miejsce czy 7, albo 35 punktów czy też 89 grając z wózka, jednak na liście rankingowej oczywiście tej informacji nie będzie. I tak wychodzi mi, że ten GOLF jest jednak dla równych i równiejszych. Uważam, że reguły powinny być jednakowe dla wszystkich bez wyjątków, a „wyjątki” mogą je akceptować lub nie. Jest tyle mistrzostw Polski w grupach i płciach, więc jeszcze jedne z wózków nie powinny robić różnicy. Tylko po co? Ale w miarę moich rozmów dotyczących równych zasad i szans – wyszło jednak zupełnie inne szydło z worka. Wózki to właściwie nie problem. Ileż się nasłuchałem o podrzucających piłki, o zapominających doliczyć sobie uderzenie, naginających reguły itp. Najdziwniejsze jest jednak to, że rzadko kto to zgłasza. Większość woli udać, że tego nie widziała. Bo po co robić sobie problemy? Ma być miło i przyjemnie.
Ale nie jest! Albo się mówi oficjalnie, albo milczy. Dokąd „podrzucacze” piłek będą czuli się bezkarnie – będą to robić! Dlaczego podczas rundy mam się męczyć pilnując współgracza, który ma taką opinię? Przecież ta gra oparta jest na wzajemnym zaufaniu. Nie pozwólmy zdominować się przez osobników stosujących nikczemne metody na polepszanie swoich wyników. Nie bądźmy obojętni na ich wybryki. Naprawdę nie musimy się zmuszać do uczestniczenia w farsie z danym osobnikiem. Niestety niejednokrotnie stając do zawodów nie znamy poczynań naszych golfowych partnerów i nie wiedząc, na co się piszemy możemy mieć mocno zepsutą rundę. I jeszcze za to płacimy, bo w końcu nauka kosztuje. Ale drżyjcie osobnicy… Poczta pantoflowa działa dobrze i już wkrótce możecie mieć dużą przykrość stojąc samotnie na tee. Nie mogłem sobie odmówić przytoczenia niektórych przemyślnych sposobów stosowanych podczas gry przez oszustów. Jak podrzucić piłkę? Zasada podstawowa – nie wolno jej szukać tam, gdzie mogła zginąć, bo ktoś jeszcze może ją znaleźć. Na czapkę. Schowana pod czapką jest kładziona z czapką jako zaznaczenie właśnie odnalezionej piłki. Uznanie każdej, pierwszej lepszej znalezionej piłki za swoją. Na nogawkę. Subtelnie upuszczona w trawę podczas poszukiwań przez dziurę w kieszeni. Na caddego. Dobrze przeszkolony Caddy wie, gdzie i kiedy podrzucić piłkę ( horror, ale podobno kilku to stosuje). Inne praktykowane sposoby na oszukiwanie to: podanie markerowi zaniżonego wyniku na dołku (może się nie doliczy); nie zapisywanie dołków i późniejsze ich odtwarzanie na swoją korzyść; poprawienie pozycji swojej piłki poprzez przesunięcie kijem przy adresowaniu, lub kopnięcie nogą; ugniatanie trawy przed piłką w rafie; wyjęcie piłki celem identyfikacji i odłożenie w dogodniejszym miejscu lub poprawa pozycji; zaliczenie sobie machnięcia jako jeszcze jednego próbnego uderzenia; umieszczenie markera na greenie nie za piłką, ale przed nią, a przy odkładaniu kładziemy ją już przed nim; przy sprawdzaniu niech marker odczytuje wyniki na karcie, może się pomyli na naszą korzyść.
Jest jeszcze grupa tzw. ”zwycięzców”. Nazwałem ich tak od filozofii, którą wyznają, czyli wojny personalnej – muszę z tobą wygrać albo jesteś moim zagrożeniem. Zdarza się to podczas gry najczęściej w drugim dniu turnieju, czy rundzie finałowej, gdzie zespoły są dobierane wynikami. Stosuje się tutaj metody zwane psychologicznymi, czyli np. zdenerwowanie „przeciwnika”. Tutaj metod jest naprawdę wiele. Od tonu głosu począwszy po sympatyczne stwierdzenie, że właśnie idziesz jak burza. To są oczywiście te delikatne. Można chodzić za przeciwnikiem do rafu jak wybija i stać obok niego zbyt blisko. Wciąż mylić się w jego wyniku dodając mu np. 1 uderzenie. Rozmawiać samemu z sobą. Można mieć też pomocnika np. męża czy żonę, która potrafi skutecznie zdenerwować przeciwnika, eliminując w ten sposób zagrożenie. Można jeszcze np. głębiej wdeptać w raf zagubioną piłkę „przeciwnika” lub też jej po prostu nie zauważyć. Sam miałem okazję dawno temu grać w jednej grupie z „gwiazdorem” juniorem, który szukając piłki partnerowi patrzył się szklanym wzrokiem w siną dal, nie zadając sobie trudu spojrzenia w dół. Ale to nie był dla niego przeciwnik tylko „leszcz” z jakimś dwucyfrowym hcp, który właściwie przeszkadzał mu w jego doskonałej grze. W tym przypadku mamy już do czynienia „charakterkiem” i błędami wychowawczymi popełnionymi przez rodziców. Ale to już temat na kolejny dłuższy wywód, a miało być tylko o meleksach.