Nie do wiary – Moe Norman
Zapytaj pierwszą z brzegu osobę o wskazanie najlepszego golfisty w historii, a z pewnością wymieni ona Tigera Woodsa i Jacka Nicklausa. Co bardziej oryginalni pokuszą się o wskazanie Bena Hogana, Arnolda Palmera, może Seve’a Ballesterosa. Zapytaj też, czy słyszała kiedykolwiek o Moe Normanie. Wtedy prawdopodobnie zrobi wielkie oczy, może nawet popuka się w czoło. Niektórzy rezolutnie stwierdzą, że owszem Norman również jest jedną z największych gwiazd golfa, ale przecież na imię ma Greg, a nie jakiś tam Moe.
Tymczasem… Murray „Moe” Norman przez wielu uważany jest za geniusza, niedoścignionego wirtuoza, który sztukę uderzania piłki golfowej opanował do perfekcji. Moe to żywa legenda, o której krążą niezliczone anegdoty. To dziwak z imponującym dorobkiem osiągnięć: 54 wygrane turnieje, 33 rekordy pola, trzy rundy marzeń ukończone w 59 uderzeniach, cztery w 61, 18 asów!
Jednak dopiero w ostatnich latach ta legendarna postać kanadyjskiego golfa zaczyna powoli być rozpoznawalna poza granicami swojego kraju. Jego kunszt podziwiały już największe gwiazdy golfa, takie jak chociażby: Tiger Woods, Nick Faldo, Fred Couples, Lee Trevino czy John Daly. Wszyscy oni twierdzą, że Moe Norman jest najlepiej uderzającym piłkę golfistą, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.
Jego oryginalny swing, który stworzył od zera, a następnie doprowadził do perfekcji, łamie dotychczasowe kanony gry. Moe trzyma kij w całych dłoniach, zamiast w palcach. Stopy rozstawia bardzo szeroko, co daje mu dodatkową stabilność. Prawe ramię tworzy linię prostą wraz z trzonkiem kija. Podczas adresowania piłki główka kija znajduje się ponad 20 cm za piłką. Jego swing jest bardzo kompaktowy, wykonywany praktycznie bez rotacji bioder i przy bardzo ograniczonej rotacji barków.
Ten niepowtarzalny swing używa z… niewiarygodną powtarzalnością. Podczas bardzo rzadkich pokazów odbywających się z reguły przy okazji większych turniejów w rodzinnej Kanadzie wprawia w osłupienie gromadzących się wokół niego gapiów. Podczas takich pokazów, trwających zwykle godzinę, 74-letni dziś Norman uderza piłkę za piłką jak automat, nie wyrywając ani jednego divota, nie trafiając nigdy poza 10-metrowy obszar wokół celu. Nieważne czy jest to zagranie siódemką iron czy 250-metrowy drive – wszystkie piłki lądują dokładnie tam, gdzie mają lądować. Niesamowite jest również to, że lecą one w idealnie prostej linii – no chyba że Moe postanowi zademonstrować zachwyconym widzom cały wachlarz uderzeń innych niż idealnie proste. Wtedy może zagrać wszystko, o co go poprosimy: hook, slice, draw, fade, top, a uderzenia te również wykonuje z chirurgiczną precyzją. Kiedy pokaz się kończy, osłupiony tłum ciśnie się po autografy i prosi o pamiątkowe zdjęcia. Aura, jaką jest wtedy otoczony, przypomina raczej tę, jaka towarzyszy gwiazdom rocka, a nie… nieśmiałemu golfiście.
Murray „Moe” Norman przygodę z golfem rozpoczął jako caddy w Westmount Golf and Country Club w kanadyjskim Kitchener. Bardzo szybko gra stała się całym jego światem. Jego pasji nie akceptowali rodzice, którym golf kojarzył się raczej z zabawą znudzonych milionerów. Nie był tolerowany przez rówieśników, którzy uważali go za odmieńca. Charakterystyczne dla niego było, i jest nadal, bardzo szybkie wysławianie się przy jednoczesnym kilkukrotnym powtarzaniu niektórych zdań. Jego dziwaczne zachowania miały prawdopodobnie swoją przyczynę w wypadku, podczas którego jako pięciolatek doznał kontuzji głowy, kiedy zjeżdżając na sankach, wpadł pod samochód. Niektórzy z kolei dopatrywali się u niego objawów autyzmu. Opuścił szkołę zaledwie w dziewiątej klasie. Jedynym przedmiotem naprawdę interesującym go była matematyka, do której miał fenomenalne zdolności. Zimą pracował w fabryce lub kręgielni, latem zaś zarabiał jako caddy oraz grał i ćwiczył każdego dnia jak oszalały. Miał w zwyczaju wybijać 800 piłek dziennie, często raniąc ręce do krwi. Pole golfowe lub też range były jedynym miejscem, gdzie Moe czuł się bezpiecznie. Poza golfem nic go nie interesowało.
Zawsze bez pieniędzy, znany był z tego, że podczas amatorskich wojaży turniejowych zwykle podróżował autostopem i nierzadko spał na ławce w parku, a nawet w bunkrze na polu golfowym.
Kiedy w 1955 r. po raz pierwszy wygrał Canadian Amateur Championship, nie stawił się na ceremonii rozdania nagród, ukrywając się gdzieś nad rzeką przed poszukującymi go gorączkowo oficjelami. Kiedy w końcu został odnaleziony, tłumaczył z rozbrajającą szczerością, że jest zbyt nieśmiały na takie prezentacje. Unikanie oficjalnych ceremonii stało się potem jego wizytówką. Nie cierpiał ich do tego stopnia, że czasami dla świętego spokoju specjalnie starał się zajmować gorsze miejsca.
W 1956 r. jako mistrz Kanady został zaproszony do udziału w swoim pierwszym US Masters. Po piątkowej rundzie Sam Snead, przyglądając mu się podczas treningu, podzielił się małą wskazówką techniczną, która niestety zupełnie nie pasowała do gry Normana. Dla „nieopierzonego” amatora rada takiej legendy jak Snead była jednak świętością i Moe spędził ponad cztery godziny na mozolnym treningu, próbując wprowadzić w życie zalecenie mistrza. Następnego dnia dłonie miał tak zmasakrowane, że niezdolny do gry zmuszony był wycofać się z turnieju w trakcie trzeciej rundy, narażając się tym samym Królewskiej Kanadyjskiej Federacji Golfa (RCGA).
Moe był zresztą nieustannie na ścieżce wojennej z władzami RCGA. Powodów było wiele: organizował nieoficjalne kliniki golfa, za które nie odmawiał pieniędzy, wszystkie swoje nagrody rzeczowe wymieniał na gotówkę, przyjmował pieniądze od sponsorów, którzy rekompensowali jego wydatki związane z podróżami turniejowymi. Wreszcie, kiedy pod koniec 1956 r. prezydent RCGA poprosił go o wytłumaczenie się z licznych donosów dotyczących łamania reguł golfa amatorskiego, Moe był tak przerażony wizją nieuniknionej konfrontacji z władzami RCGA, że chcąc tego uniknąć, postanowił zrezygnować z gry w turniejach amatorskich i przejść w 1957 r. na zawodowstwo.
W turniejach rzeczywiście był zjawiskiem przyciągającym kibiców rządnych widowiska. Ubierał się bardziej jak kloszard niż golfista – czasami w przykrótkie, sięgające do kostek spodnie i zwisające luźno koszule. Na ręku zawsze nosił kilka zegarków – na wszelki wypadek. Jego swing był tak niemożliwie powtarzalny, że czasami lubił dla żartu grać piłkę z monstrualnie wysokich 15-centymetrowych tee lub… butelek po coli, czym doprowadzał do pasji swoich partnerów. Często miał w zwyczaju, dla zabicia czasu, podbijać kijem piłkę w trakcie maszerowania po fairwayu. Potrafił żonglować tak przez 200 m, nie upuszczając jej. Znany był z piorunująco szybkiej gry – nigdy nie robił próbnych swingów – a wykonanie uderzenia zajmowało mu około trzech sekund!!! Metodyczna, powolna gra w trakcie turniejów doprowadzała go do białej gorączki, co często manifestował, ostentacyjnie kładąc się na fairwayu, udając, że śpi. Na greenach nigdy nie zawracał sobie głowy wyznaczaniem linii. Po prostu podchodził do piłki i… puttował ją, nie przejmując się zbytnio, czy trafi do dołka, czy nie. To niewątpliwie kosztowało go wiele uderzeń, ale cóż – Moe nigdy nie przykładał wagi do tej części gry, uważając ją za mało ważną i nudną. Jedyne, co go pasjonowało, to perfekcyjna długa gra.
Kiedy w roku 1959 wstąpił do US PGA Tour, wydawało się, że ze swoimi umiejętnościami powinien wspiąć się na absolutne wyżyny tej gry. Jednak z powodu ekstrawaganckich zwyczajów był tam wyizolowany i nieakceptowany przez innych. W końcu podczas pewnego turnieju w 1960 r. kilku czołowych graczy tamtego okresu wraz z oficjelami PGA w szatni przyparło go do muru i „życzliwie doradziło”, aby zmienił swoje dziwaczne zachowania. Po tamtym wydarzeniu Moe opuścił US PGA Tour i nigdy do niego już nie powrócił.
Od tamtego czasu grał w bez porównania mniej prestiżowym, a co najważniejsze mniej dochodowym Canadian Tour, który zdominował do tego stopnia, że wkrótce zyskał drugą, nieoficjalną nazwę „Moe Norman Tour”. Gracze, którzy wówczas grywali razem z nim, twierdzą, że Moe mógł bez trudu wygrywać każdy turniej, w którym brał udział, jednak ze względu na swoją chorobliwą nieśmiałość często wolał pozostać w cieniu, zadowalając się drugim lub trzecim miejscem.
Kiedy w 1977 r. Canadian Tour stracił głównego sponsora, Moe popadł w poważne tarapaty finansowe. Mieszkał na tylnym siedzeniu swojego samochodu, którym jeździł z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pieniędzy.
W latach 80. i 90. jego głównym sposobem zarobkowania stały się kliniki golfa. Mimo że cieszyły się one dużym powodzeniem, Moe ciągle miał kłopoty finansowe. Popadał w depresję, coraz bardziej izolował się. Sytuację tę pogarszał fakt ignorowania go przez RCGA, która wstrzymywała się z wystawieniem, wydawać by się mogło, oczywistej kandydatury Moe do Canadian Golf Hall of Fame. Przyjaciele zaczęli nawet poważnie obawiać się, czy Norman – niedoceniony przez świat geniusz – nie umrze gdzieś w biedzie, samotności i zapomnieniu.
Wreszcie, po ponad 40 latach profesjonalnej kariery golfowej, Moe podpisał swój pierwszy kontrakt sponsorski z Natural Golf – wykorzystującej jego osobę do promocji nowej, rewolucyjnej metody swingu.
W lutym 1995 r. Moe został zszokowany wiadomością, że firma Titleist ufundowała dla niego dożywotnią „emeryturę” w wysokości 5 tys. dol. miesięcznie, nie żądając nic w zamian. Miał tylko dalej być… Moe Normanem.
Kilka tygodni później RCGA w końcu zdecydowała się zrobić to, co powinna była uczynić wiele lat wcześniej, i zgłosiła go do Canadian Golf Hall of Fame.
Dzisiaj po latach tułaczki i życiu na skraju nędzy Moe Norman osiągnął w końcu finansową stabilizację oraz respekt i szacunek, jaki zawsze mu się należał. Spokojny o swoją przyszłość, może teraz bez reszty oddawać się temu, co kocha najbardziej.
Inni mogą tylko patrzeć i kręcić z niedowierzaniem głową.