PERŁY W KORONIE
To jedyne miejsce w europejskim cyklu PGA Tour, gdy stoisz z głową w chmurach często nie widząc greenu… oświetlonego pełnym słońcem. Najwyżej położone europejskie pole mistrzowskie nie ukrywam, że było moim celem od wielu lat. Club de Golfe Do Santo da Serra pełna nazwa legendarnego miejsca na Maderze.
Wyspa znana od 600 lat, ale tak naprawdę popularna dopiero od pobytów wielu znanych polityków i pisarzy z G.B. Shaw naszym “dziadkiem’ Piłsudskim i Churchillem. No i oczywiście z wina. Dzisiaj zachwyca nie tylko zwykłych turystów, ale też golfistów trzema niezwykłymi polami. Dla Portugalii to prawdziwe perły w golfowej koronie.
Zaczęliśmy wizytę od kultowego. Ostra jazda pod górę od zera nad morzem do 1000 metrów w ciągu kwadransa szokuje i szumi w uszach. Wynagradzają to widoki, absolutnie zniewalające. Co chwila wokół głowy przelatują potężne, wręcz demoniczne chmury. Na przemian słońce i deszcz, a raczej wilgoć z chmur. Przy rzadkich momentach bezchmurnego nieba można zobaczyć wyspy oddalone o… 40 kilometrów!
Już przy wejściu ogromna niespodzianka. Młody człowiek patrzy na mnie uważnie: “pamiętam pana z Amber Baltic, grałem tam w mistrzostwach Europy, chyba nawet z polską drużyną?”
To prawda! JP Souza jest asystentem pro w tutejszym klubie. W 2001 roku reprezentował Portugalię podczas pamiętnych dla nas mistrzostw Europy. Wtedy walczyliśmy raczej o końcowe miejsca. Dzisiaj “Dżej Pi” ja go nazywają tutaj, startuje w corocznym Madera Open na zasadzie dzikiej karty. Na razie nie przeszedł jeszcze cutta, no ale wiadomo European Tour to nie żarty. Zresztą wyniki są tutaj kompletnie różne, oczywiście zależnie od wiatru. Trzy lata temu wystarczyło +8 rok później minus 1. To najlepiej mówi o sile wiatru i porannych przymrozkach, które zdarzają się nawet w kwietniu, kiedy na dole na plażach turyści pieką się w upale przez cały dzień.
Pierwsza dziewiątka powstała już przed wojną, ale tak naprawdę pole nabrało życia, gdy Robert Trent Jones dorobił jeszcze dwie dziewiątki a tą starą przebudował. Dzisiaj przejście osiemnastki z tylnych tee to wielkie wyzwanie. Na przykład 14 dołek, tylko 179 metrów. Za to cały nad gigantyczną przepaścią. Za to w nagrodę z greenu widzimy w dole przepiękną wioskę Machico. Jakby Zakopane oglądane z Kasprowego.
Kolejna perłą to Palheiro Golf zaprojektowane przez Cabella Robinsona w 1993 roku. Też w górach bo jak mówią maderańczycy na wyspie jest tylko 20 metrów płaskiej drogi. Reszta albo w górę, albo w dół. Palheiro to łatwiejsze pole, parkowe, położone nieco niżej a więc nie tak monumentalne krajobrazy za to przepiękne. Widok położonej pod nogami stolicy, 60-letniego Funchal nie gorsze niż z poprzedniego pola. No i coś dla prawdziwych sympatyków antyków i ciszy – pałac Casa Velha do Palheiro. Tylko 30 pokoi za to w cudownym ogrodzie. Powiem szczerze, że bardzo niechętnie wyrażam się z takim zachwytem o tym miejscu, no bo wiem że grozi to konkurencją…
O trzecim polu miałem zaszczyt rozmawiać kila lat temu z jego projektantem. Było to podczas targów golfowych w Lizbonie a człowiek nazywa się Seve Ballesteros i w zasadzie więcej nie trzeba mówić.
Porto Santo to maleńka wyspa, na której jest praktycznie tylko to nowe, otwarte w 2004 roku pole i hotel. Za to był tam kiedyś Kolumb sposobiąc się do słynnej wyprawy. Dzisiaj można tam nawet dolecieć z Madery( 15 minut) albo dopłynąć, zagrać i…?
No właśnie czy można zakochać się w Porto Santo Golfe? Na razie szczerze powiem jeszcze nie. 6 razy par 5, 6 razy par 4 i 6 razy par 3 to nowa moda w projektowaniu pól. I bardzo dobrze, tyle, że ten akurat projekt musi trochę dojrzeć. Bezdrzewne pole, z bardzo silnym wiatrem powoduje, że dołki powyżej 400 metrów są dla zwykłego śmiertelnika nieosiągalne.
Jako całość Madera absolutna rewelacja. Znakomici menagerowie gwarantują pełne zawodowstwo na polach i w kuchni. Pewnie tam nie raz polecę, do czego i Czytelników zachęcam.