Jak to było czyli początki golfa w Polsce.
Był początek roku 1990. Właśnie skończył się mój kontrakt w Nigerii i wróciłem do kraju.
Ale może zacznę od przedstawienia się: jestem inżynierem budowlanym, wychowankiem Politechniki Warszawskiej. W czasie studiów pilnie uczęszczałem do szkoły języka angielskiego na placu Zbawiciela prowadzonej przez Metodystów, co okazało się świetną decyzją i jak otrzymywałem dyplom magistra inżyniera posługiwałem się zupełnie biegle językiem Szekspira. Ta okoliczność pokierowała całym moim przyszłym życiem, bowiem będąc fachowcem z dobrą znajomością języka stałem się atrakcyjnym „towarem” dla Polservice’u, rządowej agencji wysyłającej polskich specjalistów do pracy poza granicami naszego kraju.
Swój pierwszy kontrakt w Nigerii dostałem w 1976 i od tego czasu jestem ściśle związany z losami tego olbrzymiego afrykańskiego kraju. Do Nigerii wyjechałem wraz z żoną, która będąc lekarzem pediatrą nie miała żadnych problemów ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie, a że po pracy nie bardzo było co robić zajęliśmy się „produkcją” dzieci. Urodziło się nam ich dwoje, w Ibadanie w Zach. Nigerii – córka Patrycja, która skończyła studia w USA i pracuje tam obecnie jako mikrobiolog i syn Maciek, który później zaznaczył swoją obecność w naszym golfie, zwycięstwami w wielu turniejach juniorskch, ale nie tylko – w roku 1995 zdobył w Międzyzdrojach amatorskie Mistrzostwo Polski.
W czasie mego pobytu w Nigerii maniakalnie uprawiałem tenisa, który od zarania był moim ulubionym sportem. Tak się złożyło, że korty w Ibadan Recreation Club wcinały się jakby w jeden z fairwayów sąsiedniego klubu golfowego. Golfiści często zapraszali tenisistów na imprezy do swojego klubu, my się im rewanżowaliśmy i w końcu prezes golfa, który czasami grywał ze mną w tenisa zaproponował żebym wpadł do ich klubu i spróbował swych sił w tej dziwnej dyscyplinie. Długo się opierałem, ale w końcu się przemogłem i pojawiłem się na Driving Range’u gdzie wziąłem pierwsza lekcję u czarnego instruktora o nazwisku David Owoyemi. Kazał mi wziąć do ręki siódemkę żelazo, ustawił piłeczkę na tee i pokazał jak mam przyjąć właściwą postawę i wykonać swing. Ja zniecierpliwiony tym gadaniem wykonałem coś w rodzaju naturalnego zamachu i piłka poszybowała wysoko w górę i prosto przed siebie, bez żadnych tam slajsów i hooków. Tak to się właśnie zaczęło.
Oczywiście nie rzuciłem tenisa, ale coraz częściej odwiedzałem pole golfowe i coraz bardziej wierzyłem w to, że być może kiedyś uda mi się opanować ten trudny technicznie sport. Jednocześnie zbliżał się koniec mego kontraktu i zacząłem przemyśliwać, co by tu zrobić, aby zaszczepić golfa w naszej przaśnej Ojczyźnie. Kiedy wreszcie nadszedł moment powrotu i w lutym 1990 roku znalazłem się w kraju, od razu zacząłem szukać kontaktów z jakąś grupą, która byłaby zainteresowana budową w Warszawie pola golfowego. Wiosną 1990 na kortach ośrodka sportowego Ochota jakiś dziennikarz poradził mi żebym się skontaktował z redaktorem Lechem Stefańskim prezesem wydawnictwa Murator, jako że on podobno też coś knuje w tej samej materii. Pan Stefan okazał się uroczym człowiekiem i od razu wiedziałem, że szczęście jest blisko. Powiedział mi, że reprezentuje inwestora szwedzkiego o nazwisku Eryk Jacobson i że właśnie rejestrują firmę o nazwie Warsaw Golf International, której zadaniem będzie znalezienie miejsca na pole golfowe, a następnie budowa klubu i spytał czy chciałbym się do nich przyłączyć. Oczywiście zareagowałem z entuzjazmem i wkrótce wprowadziliśmy się do naszego biura w budynku Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego na Rakowieckiej w Warszawie. Trzeba, bowiem wiedzieć że Lech Stefański wykonał kilka mądrych ruchów przygotowawczych- wiedząc, że SGGW posiada mnóstwo terenów wokół Warszawy wciągnął szkołę na udziałowca firmy WGI.
Pan Jacobson wyposażył biuro w sprzęt komputerowy, dostaliśmy do dyspozycji nowego Citroena z kierowcą a ja wspólnie z Wojtkiem Prusem młodym dynamicznym biznesmenem mianowanym na Dyrektora firmy (ja otrzymałem stanowisko Dyrektora Technicznego) rozpoczęliśmy poszukiwania odpowiedniego terenu. Była jesień roku 1990, przez następne 12 miesięcy przemierzyliśmy całe Mazowsze wzdłuż i wszerz. Niestety bez rezultatu. Wszędzie słyszeliśmy to samo; panowie, teren o powierzchni 70 hektarów? Chyba na głowę upadliście, tu są małe gospodarstwa po 2 – 3ha, musielibyście wykupić ziemię od właścicieli, odrolnić i dopiero starać się o pozwolenie na budowę.
Nie muszę dodawać, że nic nie wyszło z nadziei pokładanych w SGGW- ich gospodarstwa okazały się zbyt małe żeby wycisnąć ok 70 ha na golfa.
Ręce nam opadły i pod koniec 1991 myśleliśmy już żeby dać spokój i rozwiązać firmę, a na golfa jeździć do sąsiednich krajów. I wtedy zdarzył się cud. Zadzwonił telefon i wójt gminy Jabłonna pan Luby – powiedział krotko: ”szukacie terenu na golfa – mogę Wam dać 61 ha nieużytków nad Wisłą, w Rajszewie”. W firmie zawrzało, strzeliły korki od szampana, Lech Stefański otrzymał od Jacobsona nowego Mercedesa. I już wiosną 1992 roku na teren budowy wjechały spychacze, koparki i inny sprzęt firmy budowlanej DORA należącej do Eryka i jego polskiej żony Doroty. Na projektanta pola został zaangażowany znakomity szwedzki architekt Jan Sederholm, za sprawy technologii formowania fairwayów, greenów, gatunków traw itp. odpowiadał inny znakomity Szwed pan Einar Peterson. Ja objąłem funkcje inspektora nadzoru budowy pola. Musze tu podkreślić zasługi dwóch polskich młodych inżynierów meliorantów Panów Macieja Korolca i Pawła Czarneckiego. Te inteligentne chłopaki chwytały w mig każdą wskazówkę Petersena i budowa szła w znakomitym tempie.
Wszyscy dawali z siebie wszystko, na dachu powstającego budynku klubowego można było zobaczyć samego Jacobsona, z zawodu cieślę okrętowego, jak przybija poszycie do krokwi. Jednocześnie wiedzieliśmy, że powstają pola golfowe w Międzyzdrojach i Gdańsku. Rzuciłem myśl, aby nawiązać kontakt z inwestorami tych obiektów i stworzyć jakąś organizacje, która by jednoczyła polski ruch golfowy. Po wielu rozmowach i spotkaniach uzgodniliśmy, że zostanie założony Polski Związek Golfa z tymczasową siedzibą w Warszawie, w biurze firmy WGI. Ukonstytuowaliśmy się w ten sposób, że stanowisko Prezesa PZG pozostanie na razie nieobsadzone, Vice Prezesem zgodził się zostać reprezentant Gdańska pan Krzysztof…….. (niestety nie pamiętam nazwiska, piszę to przecież z buszu, mam cale archiwum w Warszawie), Skarbnikiem została pani Franciszka Cichoń reprezentująca Międzyzdroje a ja objąłem funkcję Sekretarza Generalnego z błogosławieństwa i namaszczenia Państwa Jacobson, właścicieli klubu w Rajszewie.
Jednak, aby zarejestrować związek sportowy w Urzędzie Kultury Fizycznej i Turystyki potrzebny był statut związku. Niewiele myśląc napisałem do Europejskiej Federacji Golfa w Lozannie prosząc o pomoc w tej sprawie. Sekretarz Federacji pan Storjohann natychmiast odpowiedział i przysłał statut Szwajcarskiego Związku Golfa jako modelowy wg. niego z zaleceniem zastosowania go w Polsce. Przetłumaczyłem ten dokument na polski i przedłożyłem do zaopiniowania w dziale Prawnym UKKFiT. Po pewnym czasie otrzymałem telefon, że statut został zatwierdzony z małymi poprawkami jako obowiązujący statut PZG. Tak więc droga do rejestracji stanęła otworem i Polski Związek Golfa zaistniał jako oficjalny twór uznany przez władze państwowe.
W ślad za pierwszym kontaktem z panem Storjohannem rozpocząłem z mim korespondencję na temat przyjęcia Polski w poczet członków Europejskiej Federacji Golfa. Warunkiem było posiadanie przynajmniej trzech klubów i tysiąca czynnych, golfistów co na owe czasy było marzeniem ściętej głowy, ale jakoś ten warunek został w końcu pominięty i pewnego dnia otrzymałem zaproszenie na najbliższy kongres EGA
(European Golf Association) w Kolonii. Po konsultacjach z klubami a przede wszystkim z państwem Jacobson “polska” delegacja pojechała do Kolonii w następującym składzie: R. Bardwell (Golf Manager z Amber Baltic), Pierre Karstrom (jeszcze wtedy nie miał ustalonej pozycji, ale cieszył się zaufaniem rodziny Jacobson) i niżej podpisany, na którego barki spadł obowiązek przygotowania oficjalnego wystąpienia na kongresie.
Miałem wtedy wielką tremę i gdy stanąłem na mównicy przed gronem kilkuset osób przeważnie reprezentujących najświetniejsze magnackie rody Europy, nogi trzęsły się pode mną, ale jakoś się opanowałem i mając przygotowane punkty na kartce przedstawiłem szacownemu gronu stek bzdur i kłamstw o burzliwym rozwoju golfa w Polsce! Pomimo że większość patrzyła na mnie z niedowierzaniem a reszta uśmiechała się ironicznie, po zakończeniu mej mowy rozległy się gromkie brawa a następnie prowadzący obrady zarządził glosowanie i Polska została przyjęta na członka EGA przez aklamacje. Była to jesień 1993roku, PZG wciąż nie miał Prezesa. Kluby szukały swych kandydatów i nie zapomnę jak pewnego dnia zadzwonił do mnie Włodek Paga, dyrektor klubu w Rajszewie żebym natychmiast przyjechał, bo będzie wizyta kogoś bardzo ważnego. Pojechałem i zobaczyłem przed domkiem klubowym kolumnę limuzyn a w środku na honorowym miejscu siedział Ireneusz Sekuła i przedstawiał wizję rozwoju golfa Polsce. Okazało się, że był to oficjalny kandydat Rajszewa na Prezesa PZG. Muszę przyznać, że facet mówił bardzo rozsądnie i szkoda, że wkrotce znaleziono go martwego w jego biurze, bo być może pokierowałby sprawnie naszym związkiem. Ja ze swej strony marzyłem o jakimś polskim arystokracie choćby, dlatego aby nawiązać do przedwojennej tradycji jedynego w Polsce klubu golfowego w Powsinie, którego właścicielem był hrabia Branicki. Poprzez różne kontakty dotarłem do księcia Czartoryskiego, który przesłał wiadomość, że rozpatrzy taką propozycję o ile wszystkie kluby solidarnie poproszą go o prezesowanie. Nie zdążyłem jednak tej sprawy dokończyć, bo dostałem radosny faks z Klubu Amber, że mają świetnego kandydata, którym jest Waldemar Dabrowski, wiceminister Kultury i Prezes Kinematografii Polskiej. Poproszono mnie abym jak najszybciej złożył Panu Ministrowi wizytę i potwierdził jego zgodę na objecie zaszczytnej funkcji Prezesa PZG.
Następnego dnia pognałem, więc do Ministerstwa Kultury i zostałem poproszony do gabinetu Pana vice Ministra. Ogromne biurko, za którym siedział facet o ujmującej powierzchowności i niskim pięknym glosie. Na stole pojawiła się świetna kawa i ciasteczka, po wymianie grzeczności spytałem nieśmiało czy wie o tym, że klub Amber Baltic wysunął jego kandydaturę na Prezesa PZG i jak się zapatruje na taką propozycję. Zanim zdążył odpowiedzieć zadzwonił telefon, Minister podniósł słuchawkę, spojrzał na mnie i powiedział- “to do Pana”. Zaskoczony odebrałem słuchawkę i usłyszałem takie słowa” “Halo, tu mówi Jirkovitz, właściciel Hotelu i pola golfowego Amber Baltic w Międzyzdrojach, mam do pana prośbę panie Sekretarzu, aby poparł Pan świetną kandydaturę pana Waldemara Dąbrowskiego na Prezesa PZG”, i tu nastąpiło wyliczenie zalet charakteru kandydata.
Potem to już było tylko fajnie. Pan Prezes ustanowił siedzibę PZG w zaprzyjaźnionej ze sobą agencji modeli męskich na ulicy Foksal w Warszawie, a ja się lojalnie podporządkowałem nowej władzy. Było to lato roku 1994 i na jesieni tegoż roku wyjechałem wraz z nowym Prezesem na kongres EGA do Luksemburga. Odniosłem tam osobisty sukces, jako że Prezes (urocza Pani) Hiszpańskiego Związku Golfa dała mi namiary na klub w Andaluzji z zaleceniem, aby nawiązać z nim kontakt celem wysałania tam polskich juniorów na trening zimowy.
Muszę się tu pochwalić, że udało się mi zorganizować świetny wyjazd do Islantilli, klubu poleconego przez Panią Prezes. W wyjeździe wzięli udział wszyscy najlepsi wówczas juniorzy z moim Maćkiem, Piotrkiem Personem, Górskim, Piotrkiem Romanowski, Joasią Strzelecką, i jeszcze kilkoma juniorami, których nazwisk nie pamiętam.
Grupie towarzyszył jeden z najlepszych trenerów europejskich Pierre Karstrom a na miejscu pomagała Pierre’owi fantastyczna kobieta pro Macarena. Jako osoby towarzyszące pojechała grupa rodziców z Andrzejem Personem, Andrzejem Strzeleckim, prezesem Romanowskim no i oczywiscie był tam też redaktor Pijanowski. Warunki były luksusowe, jedzenie znakomite, pole a właściwie kompleks pól bo było ich chyba aż trzy, ciekawe i urozmaicone. Opieka trenerska wyśmienita, pogoda (to był luty 1995)
znakomita, czegóż można więcej wymagać?
Jako ciekawostkę dodam, że spalismy w pokojach dwuosobowych a moim partnerem w małżeńskim łożu był obecny senator PR Andrzej Person. Często w nocy czułem na szyi jego gorący oddech, uprzedzając kąśliwe pytania informuję, że do niczego nie doszło, jako że obydwaj jesteśmy jednoznacznie hetero.
Na zakończenie obozu zorganizowano turniej juniorów Polska – Hiszpania, który oczywiście przegraliśmy, ale nie bez walki.
Był to mój ostatni sukces na stanowisku Sekretarza Generalnego Związku, bowiem na wiosnę roku pańskiego 1995 na moje miejsce wybrano niejakiego Przemka Pohrybieniuka, przystojnego młodzieńca o śródziemnomorskiej urodzie. I to właściwie koniec mej opowieści.
Chciałbym jeszcze dorzucić kilka refleksji wynikających z mych kontaktów z Sekretarzem EGA panem Storjohannem. Otóż w trakcie naszej korespondencji Pan Storjohann przestrzegał mnie, aby nowo powstały Polski Związek Golfa nie dopuścił do powstania niezależnego związku profesjonalistów golfowych, tzw. PGA. Argumentował, że PGA to jest organizacja zrzeszająca golfistów grających w turniejach zawodowców. Polska jeszcze długo nie będzie miała tej klasy graczy, natomiast w wielu krajach instruktorzy golfa tzw. „pro” zrzeszają się w organizacjach również noszących nazwę PGA i to jest właśnie nie dopuszczalne. Instruktorzy czy trenerzy golfa powinni być wtopieni w struktury narodowych związków golfa, które powinny kontrolować ich pracę.
Oczywiście instruktor golfa (“pro”) jest osobą, której golf przynosi korzyści finansowe, a zatem posiada on rzeczywiście statut zawodowca i może grać tylko w turniejach pro-am, co jednoznacznie wynika z Reguł Golfa, ale przecież nie jest on członkiem żadnej European czy American Tour i nie uczestniczy w tych lukratywnych turniejach jak np. British Open itd.
To jest dosyć skomplikowana sprawa i jak dzierżyłem stanowisko Generalnego Sekretarza wywierano na mnie naciski, aby utworzyć polskie PGA, jednak stosując się do wskazówek Storjohana udawało mi się temu zapobiec. Odwiedziłem nawet centrale Europejskiego PGA w Belfry w Anglii i odbyłem długą rozmowę z Sekretarzem, European PGA panem Thorntonem. Ten z kolei kładł nacisk na odpowiednie przygotowanie zawodowe instruktorów golfa (“pro”) i prosił, aby w przypadku, gdy pojawi się w Polsce jakiś Anglik, który będzie podawał się za zawodowca, pisać do Belfry i sprawdzać czy dany osobnik jest zarejestrowany jako wykwalifikowany “pro”. Przyznaje, że uczyniłem to w stosunku do osoby Mike O’Brien’a i otrzymałem odpowiedz negatywną.
Z tym zrzeszaniem się “pros” w związki, które samozwańczo nazywane są przez nich PGA to jest tak jakby ojcowie sióstr Radwańskich, Domachowskiej czy rodzice innych naszych gwiazd tenisowych zrzeszyli się w związek o nazwie Professional Tenis Association (PTA), prawda, że byłby to idiotyzm, bo przecież to nie oni, ale ich córki są profesjonalistkami! Ale w (naszym) golfie to jest niestety sytuacja nagminna.
Jeżeli ktoś chce zostać trenerem siatkówki, kosza czy innej dyscypliny musi skończyć AWF, więc pytam się uprzejmie czy obecny Prezes PZG sprawdza kwalifikacje naszych “pros”?
W okresie, kiedy golf profesjonalny i amatorski żyły pod jednym dachem, czyli za mojej kadencji udało się nam uczestniczyć w kongresie Europejskiej PGA w La Manga w Hiszpanii, gdzie reprezentacja Polski zawodowców w składzie Bill Carey (trzeba by w końcu wyjaśnić czy ten facet jest zawodowcem czy amatorem, może by PZG napisał do American Golf Association, bo w Rajszewie gra jako amator i wygrywa w cuglach wszystko), Jacek Gazecki i Grzegorz Ziemnicki zajęła przedostatnie miejsce przed Słowenją.
I jeszcze jedna refleksja. W czasie mej służby dla dobra polskiego golfa miałem taką szaloną ideę, aby powstała kadra juniorów, która będzie rosła niezależnie czy ja będę pełnił jakąś funkcje w PZG czy nie. W pewnym momencie zdawało mi się, że widzę zręby takiej przyszłościowej drużyny- znów mój synek, Janek Kaliński, Piotrek Person, Ferdynand Górski, Proniewicz (zapomniałem imienia), Jakub Bugaj .
Ach gdzież są te utalentowane chłopaki? Niestety, wchłonęła ich dżungla życia, – studia, praca, dziewczyny, próba stworzenia jakichś finansowych fundamentów życia, być może wrócą do golfa po czterdziestce i będą brylować jak obecnie Poniż, Robełek, Soporek i inni panowie w średnim wieku?
Tym melancholijnym akcentem kończę, aha pytaliście się mnie ile właściwie mam lat? Otóż wszystkie papiery rodzinne z moja metryka urodzenia włącznie spłonęły podczas Powstania Warszawskiego, ale Mama zawsze twierdziła, że urodziłem się przed wojną, pozostaje domyśleć się tylko, przed którą? Złośliwcy patrząc na moje wyczyny na polach golfowych twierdzą, że musiała to być wojna francusko – pruska w 1870 roku, ale wtedy miałbym około 140 lat, jednak nie czuję się na tyle. Więc chyba pierwsza wojna albo ostatnia wojna światowa, a może wojna koreańska? – Pozostawiam ocenę Czytelnikom. W każdym razie, jeżeli chodzi o golfowy podział wiekowy jestem na pewno przedstawicielem Weteranów.
Życząc Wam wszystkim ciekawej golfowej starości,
Ryszard Gacke
Uyo, Akwa Ibom State
Nigeria